Nr 19 (2913), 8 V 2005


"Koniec bezkrólewia?



Giuseppe Verdi napisał "Aidę" z okazji otwarcia Kanału Sueskiego, na zamówienie kedywa Egiptu Ismaila Paszy (za niebotyczną jak na owe czasy sumę 150 tys. franków). "Powiem wprost - mówił kompozytor po latach - »Aida« z pewnością należy do moich najmniej złych oper".


Po październikowej premierze “Toski” (reż. Gianmaria Romagnoli) wyrażałem pragnienie, aby była to ostatnia niedobra inscenizacja w warszawskim Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Grudniowa “Dama pikowa” (reż. Mariusz Treliński) była najlepszym zwiastunem poprawy. Ale pięknej wiosny nie będzie, przynajmniej na razie. “Aida” sprowadziła narodową scenę operową na ziemię. Niedobra jest sztuka, bez której można się obejść, która nic nie wyraża. Ta inscenizacja taka właśnie jest; letnia i zwiotczała mimo pozornego blasku i bogactwa.

Słońce ze złota

Początek jest dziwny. Na wielkiej kurtynie logo głównego sponsora premiery, które świeci mocnym blaskiem nawet wtedy, gdy zgasną już reflektory. Wreszcie kurtyna idzie w górę. Oślepiająco żółte światło, ogromne złote kulisy, jasnoniebieski, kamienno-marmurowy podest i schody. Na nich liczne postaci - jakby pogrążone w letargu, przykryte półprzezroczystą białą tkaniną. Przy pierwszych taktach muzyki (preludium jest krótkie, trwa nieco ponad trzy minuty) materiał zostaje zwinięty, odsłania leżących. Ci wstają, zapatrzeni gdzieś w dal, w kierunku widowni. Za chwilę zejdą ze sceny. Właściwie nie wiadomo, po co tak leżeli ani kim są. Coś musi się przecież dziać, być w miarę ładne.

Pamiętam inscenizację “Aidy” przed kilku laty w krakowskiej operze. W pierwszej scenie współcześnie ubrani turyści zwiedzają w muzeum wystawę poświęconą sztuce egipskiej. Wśród eksponatów m.in. głowa Nefretete i złoty posążek. Rzecz działa się współcześnie, oddziały wojskowe w strojach moro, z karabinami. “Aida” dość długo wydawała mi się błahą operą. Oto klasyczna historia wielkiej operowej miłości (dwoje kochanków, którzy z jakichś powodów nie mogą być razem, obok ta trzecia, walcząca o miłość i nienawistna; całość otoczona konkretem społeczno-historycznym) na tle wojny dwóch wrogich narodów. Właściwie dopiero podczas warszawskiego spektaklu zdałem sobie sprawę, że treść “Aidy” wcale nie jest taka banalna i niewinna.

Oto oglądamy starcie Egipcjan i Etiopczyków, sąsiadujących i rywalizujących o władzę, walczących na śmierć i życie. Przecież kiedy po przegranej bitwie na scenę wchodzą niewolnicy etiopscy, Egipcjanie (Ramfis i kapłani) domagają się od Faraona śmierci przeciwników (“zniszcz wrogie oddziały, nie słuchaj perfidnych próśb, bogowie skazali ich na śmierć”, “śmierć wrogom ojczyzny!”). Oglądamy starcie dwóch narodów, kultur, religii - dziejące się niby przed wiekami, ale jakże bliskie tego, co teraz, obok, tutaj... Niezwykły jest koniec: oto zamknięci w grobowcu, połączeni na zawsze, jeszcze żywi Aida i Radames; gdzieś w tle śpiew-modlitwa o pokój odmienionej Amneris (“Modlę się o spokój twojej duszy...”).

Warszawski spektakl jakby tego wszystkiego nie brał pod uwagę. Jest tylko bajką, a nawet bajeczką - pocztówkową, kolorową, płaską jak foldery turystyczne. Borykająca się ze sporymi problemami finansowymi warszawska Opera Narodowa powinna zwrócić się o pomoc do biur podróży albo linii lotniczych. “Aida” mogłaby być niezłym placementem, świetnym materiałem służącym promocji fascynującego egipskiego krajobrazu. “Oferujemy trzy godziny wytchnienia w cieniu piramid i blasku złotego słońca ze wspaniałym śpiewem i pięknymi tancerkami - nie przegap ostatniej szansy”.

“Aida” w reżyserii Roberto Lagana Manolego mówi tylko tyle, że świat jest piękny, wojna bezkrwawa i kolorowa. Szkoda. Szkoda zbiorowego wysiłku, bo spektakl został starannie przygotowany pod względem wokalnym. Aż żal było patrzeć, jak Małgorzata Walewska (Amneris) męczyła się na scenie, by coś z siebie wykrzesać, by jakoś siebie obronić. Żal, bo to nie tylko jeden z najlepszych polskich głosów operowych, ale też świetna aktorka. W “Aidzie” tego nie było widać. Podobnie inni: piekielnie mocny głosowo Adam Kruszewski (Amonasro); obdarzony subtelnym głosem tenor Emil Ivanov (Radames); przejmująca Irina Gordei - choć wydaje się, że partia Aidy jest chyba zbyt miękka dla jej silnego głosu.

Królestwo za konia?

Przygotowania do spektaklu i premiera “Aidy” odbywały się w szczególnie trudnym momencie. Miesiąc temu dyrektor naczelny i artystyczny Jacek Kaspszyk złożył na ręce ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego dymisję. Powód? Zadłużenie opery (m.in. wobec ZUS) sięgające 6 mln złotych, które powstawało przez kilka lat. Dziwne, że nikt tego wcześniej nie zauważył - albo nie chciał zauważyć. Jacek Kaspszyk jako dyrygent jest świetnym fachowcem. Jeszcze dziś mam w uszach wykonaną pod jego batutą przez katowicką NOSPR “II Symfonię” Lutosławskiego z września ubiegłego roku. Ale ostatnie operowe decyzje artystyczne nie rozgrzeszają go jako dyrektora.




    strona główna     recenzje premier