19.VI.2006 r.



Maestro wybuczany



Muzyka „Czarodziejski flet” w Teatrze Wielkim podzielił premierową publiczność.
Arcydzieło Mozarta w interpretacji niemieckiego reżysera i malarza Achima Freyera przypomina groteskową kreskówkę.



            Jak sam tytuł wskazuje, „Czarodziejski flet” to opera pełna baśniowych czarów, księżniczek, dam i zaczarowanych instrumentów. Przebyte próby pozwalają księciu zdobyć wiedzę i rękę ukochanej, a w finale mądrość zwycięża. W Operze Narodowej Freyer przewrócił tę baśń do góry nogami, nasycił własną symboliką, dodał odniesienia do współczesności i niedalekiej przeszłości oraz okrasił dość wulgarnym humorem. Nie wszystkim widzom obecnym na premierze ta wizja przypadła do gustu – po I akcie i podczas ukłonów realizatorów rozległy się buczenia.

Chór w ławkach

Reżyser zaprezentował ciekawy, oryginalny i dość spójny pomysł na nowe odczytanie „Czarodziejskiego fletu”. Świat baśni przeistoczył w ponurą szkolną klasę (nawiązanie do „Umarłej klasy” Tadeusza Kantora), bohaterów przemienił w uczniów i funkcjonariuszy szkolnego porządku. Dążący do władzy absolutnej i przeświadczony o swej nieomylności mędrzec Sarastro to dyrektor, Królowa Nocy staje się „gwiezdną nauczycielką”, Papageno ukrywa się pod szpetną postacią sprzątaczki, a Tamino i Pamina to uczniowie-pacynki w tej dziwacznej szkole życia.

Aby oddać klimat typowej klasy przez większość spektaklu w ławkach zapełniających pochyłą przestrzeń sceny zasiadają „uczniowie” – chór, który do śpiewania ma tu wprawdzie niewiele, ale dzięki reżyserskiemu zabiegowi staje się jednym z bohaterów przedstawienia.

Nie ma wina, jest cola

Zabieg przemienienia „Fletu” w historię rozgrywającą się w szkole byłby nawet ciekawy, gdyby nie zamykał tej wielowymiarowej opowieści w jednym tylko wymiarze oraz nie prowadził do pewnych niewybaczalnych zabiegów.

Nie można bowiem przejść obojętnie obok zmian w libretcie i w tekstach mówionych dialogów („Czarodziejski flet” jest sigspielem, czyli niemiecką odmianą śpiewogry z fragmentami muzycznymi i kwestiami mówionymi). Niektóre ze zmian miały na celu umożliwienie przeprowadzenia pomysłu Freyera, ale część z nich to unowocześnianie i ubarwianie na siłę tekstu Emanuela Schikanedera. Bo czym innym jest zamienienie „wody zamiast wina” na „wodę zamiast coli”, nazywanie Tamina karierowiczem, dopisywanie całych zdań i wątków? Również w warstwie inscenizacyjnej i reżyserskiej roi się od niewysokich lotów gagów i gadżetów, które można by sobie darować, uwypuklając pomysł główny. Tymczasem mamy i fantastyczne kostiumy „świata nadprzyrodzonego”, czyli Sarastra, Królowej i Trzech Dam, i wielkie maski pozbawiające osobowości śpiewaków wcielających się w główne postaci, i wychodek, który co rusz okupują bohaterowie ze szczególnym uwzględnieniem Papagena jako „człowieka natury”. Są slajdy, ruchome podium, wskazówki odpadające z zegara, samoistnie wirujący bąk zamiast czarodziejskich dzwoneczków.

Wszystko to bawi publiczność, ale pozbawia spektakl głębszych znaczeń – w kopaniu się po tyłkach ginie to, co zapowiadał przed premierą reżyser, a więc przede wszystkim: problem zniewolenia umysłów, zderzenia jednostki ze społeczeństwem, podejmowanie wyzwań i trudnych wyborów. Niknie zaś przede wszystkim ulotny duch Mozartowskiego dzieła, zwykle tak pełnego wdzięku.

Damy w rozsypce

Inscenizacja na plan dalszy odsuwa muzykę. Gdzieś w bardzo dalekim planie pozostaje orkiestra, która w dziwacznych tempach i z katarynkowym wyrazem akompaniuje solistom. Zadziwiające, jak niespójnie prezentuje się opera Mozarta pod batutą Kazimierza Korda. Tercet Dam rozsypuje się poprzez zbyt szybkie tempo, a znów duet Paminy i Papagena ciągnie się niemiłosiernie. Były i momenty bardziej udane, ale jako całość ta strona pozostawiła wiele niedosytu.

Najlepiej było z wykonaniem wokalnym. Sprawdziła się prawie cała młoda obsada, zważywszy na trudne warunki występu w postaci masek, nieustannego biegania po schodach, a nawet zjeżdżania na zjeżdżalni.Z przyjemnością słuchało się pięknego głosu tenorowego Dariusza Pietrzykowskiego (Tamino), choć to śpiewak predestynowany do nieco cięższych partii. Agnieszka Piass w roli Paminy będzie zachwycająca, gdy się oswoi ze sceną. Bardzo młody bas Remigiusz Łukomski nieźle poradził sobie z partią Sarastra.

Nieco zawodu, zwłaszcza w pierwszej arii, sprawiła słuchaczom Anna Kutkowska-Kass jako Królowa Nocy. Z postaci drugiego planu należy wyróżnić Adama Kruszewskiego jako Zapowiadacza. Bohaterem przedstawienia i jego ożywczym duchem był zaś Artur Ruciński w roli łobuza i prostaka Papagena. Mało elegancką postać Ruciński obdarował znakomitym śpiewem i wokalną interpretacją oddającą uczucia bohatera niewidoczne zza olbrzymiej maski.



KATARZYNA K. GARDZINA






    strona główna     recenzje premier