nr 300,
  27-12-2011



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Góral siedzi na kanapie


Łatwo jest zerwać z tradycją, trudniej dać coś w zamian, czego dowiodły dwie ostatnie premiery "Halki"

    Ani w Operze Narodowej w spektaklu Natalii Korczakowskiej, ani u Waldemara Zawodzińskiego w Operze Krakowskiej nie zobaczymy świata, jaki wymyślił Stanisław Moniuszko. Dziś realizatorzy na nowo odczytują każdy dramat z kulturowego kanonu, więc dlaczego miałoby to ominąć "Halkę"?

Współczesny teatr szuka na nią sposobu, miotając się między skrajnościami. W Łodzi w 2002 r. Krzysztof Kelm kazał bohaterce podpalić kościół i stanąć na czele chłopskiej rewolty. Trzy lata później w Operze Wrocławskiej Laco Adamik zamienił "Halkę" w opowieść miłosną, która mogłaby się rozegrać w każdej epoce i wszędzie na świecie.

Wszyscy realizatorzy uciekają ze szlacheckiego dworu i odcinają się od folkloru. W Warszawie bohaterowie noszą współczesne stroje z lekkim odwołaniem do tradycji (autor Marek Adamski). Dla Krakowa stylowe kostiumy zaprojektowali Magdalena Tesławska i Paweł Grabarczyk, ale miejsce akcji nie jest jasne. Reżyser rozegrał ją w pudełkowej zabudowie o sterylnie czystych, srebrnych ścianach. Podobny pomysł – w bieli – miała Natalia Korczakowska ze scenografką Anną Met. Tatry zaznaczono jedynie konturem gór z neonowych światełek (Kraków) lub sylwetkami śpiących rycerzy (Warszawa).

Po pozbawieniu "Halki" realiów epoki co nam pozostanie? Konflikt dwóch światów: bogactwa i biedy, pychy i skromności, konwenansu i szczerości, obłudy i prawdy, co inspiruje inscenizatorów do tworzenia symbolicznych obrazów.

Uroda symboli

W obu spektaklach znajdziemy ich wiele, najpiękniejszy jest ten rozpoczynający warszawską "Halkę": na tle zimnej bieli pojawia się salon Stolnika w ostrych, groźnych barwach.

W kolejnych aktach wizualnych atrakcji też nie zabrakło, ale pomiędzy nimi napięcie słabnie, nie ma emocji scalających akcję. Zwłaszcza w Warszawie wieje chłodem i pustką. A przecież "Halka" opowiada o miłości wielkiej, tragicznej i niszczącej. Dotyka ona prawdziwych ludzi. Kiedy w przeszłości Janusz zakładał kontusz, a Halce dawano chustę i kierpce – oboje wykonawcy wiedzieli, kim mają być. Odwoływali się do tradycji, wspomagali stereotypem, ale tworzyli konkretne postaci. We współczesnych inscenizacjach bohaterów trzeba wymyślić od nowa i to zadanie przerosło twórców ostatnich premier.

Papierowy Jontek

Kim ma być na przykład szlachetny, ale papierowy Jontek? Tomasz Kuk próbował powielać dawne wzorce, zresztą w Krakowie ma tylu fanów, że gdy tylko zaczął śpiewać "Szumią jodły", już dostał brawa. W Warszawie reżyserka na dużą część spektaklu posadziła Jontka na kanapie, a że dla lirycznego Rafała Bartmińskiego wokalnie ta partia jest zbyt dramatyczna, zaistniał w minimalny sposób.

Sama Halka to wspaniała, ale trudna rola. Początkowo jest krucha i delikatna, potem tragedia narasta, jej gniew przeplata się z tkliwością, bunt z pokorą. Kiedy w I akcie w Krakowie Ewa Vesin (Halka) wykrzyczała swe pretensje do Janusza, wiadomo już było, że dalej zabraknie bogactwa odcieni. W Operze Narodowej Wioletta Chodowicz zaczęła bardzo pięknie, z delikatnych fraz budując Halkę liryczną. Jednak w następnych scenach zabrakło żaru i dramatycznej ekspresji.

Najłatwiej jest z Januszem, bo to czarny charakter i Artur Ruciński jako jedyny stworzył w Warszawie wyrazistą postać. Nie jest to wyłącznie zasługa reżyserki, bo tylko on w partyturze Moniuszki potrafił znaleźć zróżnicowane tworzywo do zbudowania roli.

Wybladłe legendy

Skończyła się zresztą epoka wielkich wykonawców moniuszkowskich. Andrzej Hiolski śpiewał – i to znakomicie – Janusza po siedemdziesiątce, Bogdan Paprocki pojawił się w roli Jontka jeszcze w 2008 r., miał wtedy 89 lat! Stworzyli kanon, do którego wszyscy się odwoływali. Dziś on już nie obowiązuje, tak jak młode śpiewaczki nie przygotowują się do "Halki" od wczesnych lat, co kiedyś było obowiązkowe. Nie warto mieć dziś w repertuarze moniuszkowskich ról, nie można się nimi popisać na przesłuchaniach w zagranicznych teatrach.

Problemem są również narodowe tańce. Kto jeszcze czuje krok mazura z przytupem? Nawet wytrawna artystka Janina Niesobska nie potrafiła go dobrze wpoić krakowskim tancerzom. W Warszawie odczytał go po gombrowiczowsku – jako taniec panów z parobkami – Tomasz Wygoda, ale ubóstwo jego stylu choreograficznego sprowadziło obie sceny baletowe do poziomu telewizyjnego show dla amatorów.

Nie lekceważmy jednak Moniuszki, skomlonował naprawdę dobrą operę. Wystarczy dostrzec, ile dynamizmu odnalazł w muzyce Łukasz Borowicz, prowadząc orkiestrę w Krakowie. A przede wszystkim wsłuchajmy się, jak na narodowej scenie odczytał "Halkę" Marc Minkowski. Francuski dyrygent przywrócił wiarę w wartość partytury, w której nawiązania do najlepszych XIX-wiecznych konwencji operowych wzbogacone są o pomysły czysto polskie i oryginalne.



Jacek Marczyński