3.IV.2006


Domingo dyrygował dla Papieża



Przyjechałem do Warszawy, aby się modlić za Papieża i tworzyć dla niego muzykę. Wybrałem "Requiem" Verdiego, bo dzieło to kompozytor dedykował pamięci zmarłego przyjaciela - mówi Placido Domingo.


      Placido Domingo dyrygował wczoraj w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej "Messą da Requiem" Giuseppe Verdiego. Był to jego piąty pobyt w Polsce i pierwszy występ w roli dyrygenta. W koncercie "Jan Paweł II in memoriam" wystąpili: Adriana Damato (sopran), Marianne Cornetti (mezzosopran), Piotr Beczała (tenor), Jewgienij Nikitin (bas), Chór Teatru Wielkiego i Orchestra Filharmonica Artura Toscaniniego z Parmy, której szefem artystycznym jest Lorin Maazel. Polak Piotr Beczała, który karierę wokalną rozpoczął w Linzu i w Zurychu, po raz pierwszy śpiewał w rodzinnym kraju. Zastąpił sławnego argentyńskiego tenora Marcela Alvareza. Organizatorem koncertu było miasto stołeczne Warszawa, producentem - Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena Elżbiety Pendereckiej, która zaprosiła Dominga do Warszawy.

ANNA S. DĘBOWSKA: Koncert poświęcony pamięci Jana Pawła II z Pana udziałem miał mieć miejsce 2 kwietnia w Watykanie. Dlaczego przyjął Pan zaproszenie do Warszawy?

PLACIDO DOMINGO: Bardzo szanowałem papieża Jana Pawła II. Chciałem uczcić rocznicę jego śmierci, prowadząc koncert poświęcony jego pamięci. Miałem wystąpić w Krakowie ze względu na silny związek Papieża z tym miastem. Potem pojawił się pomysł poprowadzenia koncertu w Watykanie w ramach X Festiwalu Beethovenowskiego. 2 kwietnia miałem tam dyrygować "Requiem" Mozarta ku czci Papieża. Jednak Benedykt XVI zdecydował, że będzie to dzień masowej modlitwy. Ostatecznie przyjąłem zaproszenie do Varsovii - mówię po hiszpańsku "Varsovia", bo ta nazwa bardzo mi się podoba.

Czy poznał Pan Jana Pawła II?

- Miałem zaszczyt występować przed nim trzy razy: w Meksyku, w New York Center i w Sali Nervi w Watykanie. Dwa razy Papież udzielił mi audiencji. Pierwszy raz przyjął mnie i moją rodzinę. Drugi raz gościłem u niego po koncercie, na którym śpiewałem pieśni do słów jego wezwania o pokój.

Wychował się Pan w Meksyku, kraju, w którym panuje kult Jana Pawła II.

- Jan Paweł II był oparciem duchowym dla dzieci i biednych, dlatego udało mu się podbić serce Meksyku. Ci właśnie ludzie kochali go najbardziej - gorąco i spontanicznie, również młodzież, dla której był idolem na miarę gwiazdy muzyki pop. Żaden inny papież nie był tak kochany jak on.
Po jego śmierci poczułem się zagubiony. Tyle lat czuwał nad nami. Kiedy został wybrany, był jeszcze stosunkowo młody, grał w piłkę, co bardzo mi przypadło do gustu, bo sam byłem zapalonym piłkarzem. Choroba i starość zmieniły jego życie, ale on przyjął to z godnością. Dał nam siłę, wiarę w opatrzność. Wzbudzał szacunek ludzi na całym świecie niezależnie od ich narodowości, wyznania czy przekonań.

Pana kariera wokalna trwa już 40 lat, dyrygencka - przeszło 30. Jak zmienił się świat opery w tym czasie?

- Opera zmieniła się na korzyść. Kiedy zaczynałem, warunki dyktowali dyrygenci. Mało kto myślał o inscenizacji czy aktorstwie. Dziś mamy dynamicznych reżyserów, nową falę w operze. Zawsze lubiłem grać na scenie, a nie jedynie śpiewać w statycznej pozycji.
Cieszę się, że Polska jest w awangardzie tych zmian. Wiele razy pracowałem z Mariuszem Trelińskim - w Waszyngtonie, Los Angeles, Berlinie - i podziwiam jego propozycje artystyczne. Myślę, że w Polsce mają one wymiar rewolucji. Mam zamiar podtrzymać współpracę z operą warszawską. W planach jest mój występ w "0rfeuszu i Eurydyce" Glucka.
Budżet na kulturę w poszczególnych krajach drastycznie maleje. Musimy się wzajemnie wspierać. Stąd idea koprodukcji m.in. między kierowanymi przeze mnie operami w Waszyngtonie i Los Angeles a Operą Narodową w Warszawie.




    strona główna     recenzje premier