szwarcman/
  blog.polityka.pl
  9.11.2015



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Moniuszko okiem Brytyjczyka


David Pountney podkreślił już w kilku rozmowach, że zabierając się za reżyserowanie Strasznego dworu musiał najpierw zrozumieć, o czym to właściwie jest. To widać. Ale gorzej z wykonawstwem.

   

Polska opera narodowa, która jest trudno zrozumiała dla obcokrajowca – a reżyserem był Brytyjczyk, scenografem również, autorką kostiumów londyńska Rumunka, dyrygentem Ukrainiec. Taki zestaw jest normalny dla dzisiejszych czasów i tylko chorzy tzw. prawdziwi Polacy mogą się na to oburzać. A że może nie wszystko zrozumieli? Pamiętam wiele czysto polskich realizacji tego dzieła, także na naszej scenie narodowej, których realizatorzy zrozumieli jeszcze mniej.

Co mamy w wersji Pountneya? Przed premierą dużo się mówiło o tym, że reżyser przenosi akcję do lat 20. Nawet on sam tłumaczył, dlaczego: ponieważ w operze mowa jest o czasie, gdy w Polsce nie było wojny, a takim czasem były też lata międzywojenne. W praktyce trudno stwierdzić, czy rzeczywiście to, co widać na scenie, to poetyka lat 20. – raczej jest taka ponadczasowa. Zresztą Miecznik jest ubrany w coś w rodzaju kontusza, a w finale nawet wręcz w kontusz. Damazy też, jak w tekście, ma frak, tyle że z jakąś wściekle kolorową koszulą. Najbardziej spektakularne pomysły kostiumowe mamy podczas mazura – królują różnego rodzaju wzory biało-czerwone (podobno wcześniej były też wzory nawiązujące do białoruskich, także w tych kolorach, wyszywanek – reżyser przeczytał, że Moniuszko urodził się na Białorusi; później jednak z tych wzorów zrezygnował), które mnie osobiście skojarzyły się z symbolami kibolskimi (również czerwone rogi na głowach niektórych panów). Ogólnie jednak jest efektownie i mazur – kolejny zrealizowany przez Emila Wesołowskiego – tak się spodobał, że sala się rozwrzeszczała i zażądała bisu. Można by to zinterpretować jako dowód wzmożenia patriotycznego ostatnich miesięcy, ale słyszę, że prawdziwi pisowcy byli niezadowoleni, bo podobno damskie sukienki za krótkie (do kolan – zgroza), zatem mazur został sprofanowany...

Co poza tym? Niestety, bałagan na scenie. Ważnym, wręcz kluczowym elementem spektaklu jest eksploatacja „żywych obrazów”, co oczywiście można zrozumieć w kontekście pamiętnego obrazu z prababkami, ale też tych obrazów było zbyt dużo i wciąż były popychane na scenie nie wiadomo czemu. Popychał je nawiasem mówiąc tłum kamerdynerów ubranych na czerwono jak z pudełka Mozartkugeln. Też nie wiadomo, dlaczego. Co jednak było najbardziej przykre, to nie było związane z reżyserią, lecz ze stroną wokalną i w ogóle muzyczną. Andriy Yurkevich dawał takie tempa, że soliści się gubili, chórzyści zresztą też (dyrygent pozbył się ostatnio w sposób nieprzyjemny szefa chóru Bogdana Goli). Zrozumienie tekstu było prawie niemożliwe, dobrze, że były polskie (i angielskie) napisy. Prawie całość pierwszej obsady cierpiała na tę samą chorobę totalnego braku dykcji, np. Edyta Piasecka w arii Hanny owszem, pokazała, że ma kawałek głosu, ale o czym śpiewała, tego nie dało się zrozumieć. Podobnie odtwórca roli Stefana, Tadeusz Szlenkier, który lata temu nieźle się zapowiadał, ale dawno przestał (a w arii z kurantem był po prostu pod dźwiękiem). Rafał Siwek był lepszy, ale zbyt królewski jak na rolę zwykłego żołnierza Zbigniewa. Jedyną osobą, co do której nie było wątpliwości, o czym śpiewa, był tradycyjnie Adam Kruszewski jako Miecznik, który śpiewając swoją słynną arię ma w pamięci w sposób widoczny swego wielkiego poprzednika, Andrzeja Hiolskiego.

Podobno we wtorek spektakl z drugą obsadą może być lepszy. Rzeczywiście skład jest obiecujący: Zbigniewem będzie Wojtek Gierlach, Stefanem – młody tenor z Łodzi Dominik Sutowicz, którego już tu wcześniej chwaliłam, Cześnikową Anna Lubańska, Jadwigą Anna Bernacka, a Miecznikiem Stanisław Kuflyuk. Bardzo to jest smutne, że polskich śpiewaków w polskich szkołach nie uczą porządnie śpiewać. Nie uczą emisji ani dykcji. Przerażające to jest wręcz. Ale co tu narzekać na szkolnictwo muzyczne, jeśli w ogólnym jest jeszcze gorzej, co ostatnio coraz częściej widać, słychać i czuć.



Dorota Szwarcman