nr 256,  2-11-2007
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Operowa agroturystyka


Epatowanie narodowymi rekwizytami ma uwodzić. Jednak "Zabobon..." Kurpińskiego i Józefowicza pod patriotycznymi sentymentami skrywa tęsknotę za PRL w wydaniu przaśno-dożynkowym.

    Na premierze nie zabrakło ciupag, góralskiej gwary, żywego konia, miniatury Giewontu i innych galicyjsko - tatrzańskich pocztówek, wreszcie małomiasteczkowej seksbomby w obcisłych dżinsach (Magdalena Idzik w roli Zosi). Scenę zalały hektolitry okowity oraz rubasznego poczucia humoru. Ludycznie, swojsko i prowincjonalnie.

Trudno oskarżać Józefowicza o gwałt na arcydziele. "Zabobon, czyli Krakowiacy i górale" był w zamierzeniu utworem lokalnym, a w praktyce - prowincjonalnym. Formuła śpiewogry, w której obok numerów muzycznych znalazły się także partie recytowane, sporo mówi o kondycji polskiego życia operowego w początkach XIX stulecia. Teatr muzyczny nie zyskał jeszcze charakteru autonomicznego, a wkład kompozytora traktowano jak odpowiednik współczesnej ilustracji filmowej. W 1816 roku, kiedy miała miejsce premiera "Zabobonu...", śpiewogrę uznano przede wszystkim za dzieło librecisty.

Tekst Jana Kamińskiego to rzetelna próbka oświeceniowego dydaktyzmu - lekka komedia obyczajowa nijak mająca się do mistrzostwa Fredry. Z kolei muzyka Kurpińskiego eksploatuje przebrzmiałym już wtedy stylem włoskich oper Mozarta, zastępując misterną konstrukcję numerów wiedeńczyka siermiężnymi ansamblami oraz ariami o wyrafinowaniu ulicznej śpiewki. Całość przyprawia Kurpiński obficie rytmami i stylizowanymi melodiami polskich tańców ludowych. Współczesnego słuchacza razi on dosłownością i powierzchownością. I nie uratuje go nawet imponująca lekkością i wdziękiem gra orkiestry pod dyrekcją znakomitego Łukasza Borowicza.

150-lecie urodzin kompozytora zobowiązuje i dyrekcja Teatru Wielkiego stanęła przed niełatwym wyborem: uczynić zadość rocznicy przeciętnym i niemedialnym spektaklem, czy zorganizować dla patriotycznej gawiedzi "show, jakiego jeszcze nie było".

Zwyciężyła opcja egalitarna, więc do pracy zaprzęgnięto tytana rozrywki estradowej. Józefowicz sięgnął po wszystkie sprawdzone chwyty: weselno-idylliczne scenki rodzajowe, które skutecznie odwracały uwagę słuchaczy od głównej akcji dramatycznej oraz muzycznej; pocztówkowe brzmienie góralskich dud oraz trąbity; cyrkowe układy choreograficzne w szeroko rozumianej "poetyce góralskiej". Całość przypieczętował swoim znakiem firmowym - saltami wykonanymi ku uciesze melomanów przez kaskaderów w podhalańskim entourage'u. Nie udało mu się tylko, zaprząc do tej scenicznej gonitwy nawykłych do zgoła innego tempa śpiewaków.

Józefowicz w "Zabobonie..." igra z ikonami ludowości. Wnętrze operowej stodoły zdobi odręczny napis "K+M+B 1959", a sceniczną Wisłę sygnowano szlagwortem "Płynie Wisła, płynie". A więc jednak PRL - traktorzystki, MZ-ki, GS-y oraz Zespół Mazowsze... Józefowicz wystrychnął "operowych patriotów" na dudków. Jeśli można mieć do kogoś żal, to do obecnej dyrekcji Wielkiego. Czy rzeczywiście najlepszą alternatywę dla "hermetycznych" eksperymentów Trelińskiego stanowi kosztowna cepeliada organizowana pod sztandarami "pielęgnowania dziedzictwa narodowego"?



Michał Mendyk