10-11-2007


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Zabobon, czyli niewypał


Widowisko przypomina dożynki z czasów Gomułki

    K+M+B 1959"-taki napis widnieje na belce stodoły, w której rozgrywa się część akcji w spektaklu "Zabobon, czyli Krakowiacy i górale" w Operze Narodowej. Ta data to ponoć rok urodzenia reżysera i choreografa Janusza Józefowicza, ale gdyby ktoś się nie zorientował, mógłby się domyślać, że rzecz ma się dziać w tym właśnie roku. I rzeczywiście, to, co widzimy na scenie, przypomina dożynki z czasów Gomułki na nowym jeszcze wówczas Stadionie Dziesięciolecia. Estetyka podobna, poziom nawet niższy, bo na owych dożynkach pokazywano skomplikowane struktury plastyczno-choreograficzne typu takich, jakie można dziś jeszcze obejrzeć w Korei Północnej.

W Operze Narodowej zaś choreografia jest dość prosta, wręcz rozczarowująca dla tych, którzy po Józefowiczu spodziewali się fajerwerków. Spektakl jest po prostu brzydką ramotą, odbębnioną z powodów rocznicowych (jest to wersja Karola Kurpińskiego, a w tym roku przypada zarówno 150 rocznica śmierci dawnego dyrektora warszawskiego Teatru Wielkiego, jak 250 rocznica urodzin autora tekstu Wojciecha Bogusławskiego); stracono okazję, by nadać dziełku choć pozory wdzięku. Bronią się tylko głosy Katarzyny Trylnik (Basia) i Tomasza Kuka (Stach). Ale jeśli taka jest pierwsza premiera sezonu na dużej scenie, z niepokojem myślimy o kolejnych.



Dorota Szwarcman


    strona główna     artykuły prasowe