14-01-2013



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



"Don Carlo" w Warszawie


    Czteroaktową wersję opery Giuseppe Verdiego zaprezentowała Opera Narodowa w realizacji scenicznej przeniesionej z Amsterdamu. Mocne wrażenie robi scenografia, zwłaszcza monumentalny krucyfiks, który symbolizuje nikłość ludzkich dramatów wobec potęgi kościoła.

Pod względem wizualnym spektakl jest surowy, choć realistyczny i umieszczony zgodnie z ideą dzieła w XVI-wiecznej Hiszpanii, nie ma tu udziwnień w kostiumach a dekoracją jest wielki grobowiec z kryptami królów i królowych zasiadających na tronie w Madrycie.

Drugim mocnym atutem jest przygotowanie muzyczne dokonane przez Carlo Montanaro, który bardzo zadbał o szczegóły zarówno zawarte w chórze i orkiestrze, jak też w realizacji dzieła przez solistów. Warto podkreślić, że poszczególnych „numerów” słucha się z dużą przyjemnością, począwszy od pierwszych scen, gdzie usłyszeliśmy przyzwoicie śpiewającego Mieczysława Miluna w roli Mnicha.

Znakomicie wypadł np. duet Carlosa i Elżbiety w wykonaniu Giancarlo Monsalve i Natalii Kovalovej. Oboje śpiewacy mają piękne mocne głosy, choć tenorowi zdarzało się siłowe wchodzenie w wysokie rejestry, zaś sopranistce - nieco spłaszczone, a przez to drażniące ucho „góry”.

Don Carlos to opera z wieloma popisowymi rolami, należy wyróżnić tutaj doskonałą dyspozycję głosową Rafała Siwka w partii Filipa II. Do mocnych punktów wokalnych należała zarówno piękna aria w III akcie (w przedstawieniu połączono akt I i II, oraz III i IV), jak i następujący po niej dramatyczny duet z Wielkim Inkwizytorem, którego wykreował Radosław Żukowski. Rola Inkwizytora jest statyczna i kostyczna, ale Filip przeżywający podwójny czy nawet potrójny dramat wewnętrzny, ma trudniejsze zadanie aktorskie, i tutaj można Rafałowi Siwkowi więcej zarzucić.

Snuje się po scenie jakby postać przypadkowa, nie ma powagi i dostojeństwa wielkiego władcy. Być może to wina mało przekonującej reżyserii, a właściwie rekonstrukcji inscenizacji amsterdamskiej Willy’ego Deckera sprzed kilku lat dokonanej w Warszawie przez jego asystentkę Meisje Hummel.

Schematyzm charakteryzował też sceny zbiorowe, zarówno te rodzajowe, weselsze , np. w ogrodach królowej, jak też pełen tragizmu finał. Na szczęście dobrze śpiewający soliści ratują trochę „papierowe” role swoimi pełnymi emocji ariami. Przekonująco zabrzmiała aria Markiza Posy w wykonaniu barytona Davide Damiani i jego duet z Don Carlosem.

Trochę życia wniosła też do opery dynamicznie zaśpiewana aria Księżnej Eboli w realizacji Agnieszki Zwierko. To śpiewaczka z typowo Verdiowskim, mocnym, głębokim głosem mezzosopranowym, imponującym w górze i w dole. Można odnotować z uznaniem korzystnie sprawdzającą się na wielkiej scenie Aleksandrę Orłowską-Jabłońską w roli pazia Tebaldo. Gorzej, bo chwiejnie i niepewnie zaprezentował się tenor Krzysztof Szmyt w roli Hrabiego Lermy.

Są to wrażenia po wysłuchaniu i obejrzeniu próby generalnej przedstawienia przed oficjalną premierą, w trakcie której soliści mogli w celu oszczędzania sił niektóre fragmenty śpiewać piano lub oktawę niżej. Odbiór takiego „niepełnego” dzieła uwydatniał jednak niedostatki reżyserii.

Opera Don Carlo jest elementem obchodów 200. lecia urodzin Giuseppe Verdiego na warszawskiej scenie. Zaplanowano tylko pięć przedstawień w pojedynczej obsadzie, więc od lutego będziemy czekać na kolejną premierę dzieła tego kompozytora.



Joanna Tumiłowicz