14-10-2017
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Świat pomiędzy krzyczącą nicością a wiekuistą ciszą


Barbara Wysocka otrzymała bardzo trudną do zrealizowania propozycję wystawienia nieco zapomnianej opery Ludomira Różyckiego "Eros i Psyche". Znalezienie sposobu na inscenizację opery skomponowanej na podstawie dramatu Jerzego Żuławskiego było przedsięwzięciem trudnym, o czym wspomniała reżyserka na konferencji prasowej poprzedzającej premierę. Tym trudniejszym, że dzieło Różyckiego ma wejść do katalogu literatury narodowej, który Opera Narodowa tworzy od 2013 roku na wielki jubileusz odzyskania niepodległości.

   

Pomysł wystawienia tego utworu zrodził się z samej muzyki, która momentami przypomina melodie grywane przez taperów podczas projekcji filmów niemych. W operze słychać, jak autor libretta współpracował z kompozytorem. Muzyka niesie w sobie dokładnie te znaczenia, jakie są zawarte w tekście. Czuć w niej emocje i relacje pomiędzy bohaterami. Wysocka zdecydowała się umieścić akcję w latach siedemdziesiątych XX wieku na planie filmowym, a bohaterką dramatu została aktorka Psyche, która wchodzi w następujące po sobie role, gra w kolejnych filmach. Z planu Arkadii przechodzi do starożytnego Rzymu, średniowiecznego klasztoru, w czasy rewolucji francuskiej. Ostatnie sceny, rozgrywające się w studiu filmowym, to efektowny finał w pięknym kabriolecie.

Jeszcze większy problem był z zagraniem muzyki kompozytora. Grzegorz Nowak, nowy dyrektor muzyczny Opery Narodowej, powiedział, że już w trakcie prób zobaczył, jak ważny pod względem wyrazu jest tekst. Dlatego musiał dokonać działań drastycznych i tradycyjne tempa, wynikające z historycznego zapisu, przyspieszył lub zwolnił, aby utrzymać prozę muzyczną. Tematy stały się wtedy spójne i lepiej oddające treści, które w sobie niosą. Spójność całości nadaje właśnie muzyka, bo motyw muzyczny wędruje przez cały czas za postaciami umieszczonymi w różnych realiach historycznych.

Opera prowadzi widza przez pięć epok czasowych, dlatego przygotowano dla artystów trzysta pięćdziesiąt kostiumów. Stworzone są one dla potrzeb planu filmowego, co stanowi nawias inscenizacyjny dla wydarzeń.

Opowieści o Erosie i Psyche nie potrzeba więc - jak w dotychczasowych realizacjach - traktować dosłownie, ale można na nią spojrzeć z perspektywy widza kinowego i wścibskiego podglądacza życia gwiazdy filmowej. Psyche (Joanna Freszel) walczy z niechcianym towarzyszem swej wędrówki Blaksem (Mikołaj Zalasiński), podąża za ukochanym Erosem (Tadeusz Szlenkier), by na końcu odkryć, że nie jest to Eros, lecz Thanatos. Takie psychologiczne potraktowanie tematu przez reżyserkę pogłębia tematykę utworu, który przestaje być poszukiwaniem wyidealizowanych marzeń, ale staje się wiwisekcją otaczającego nas świata i współczesnych motywów naszych działań. Odświeżenie tematyki mocno podstarzałej psychologicznie sztuki Żuławskiego i opery Różyckiego dało ciekawy efekt artystyczny, zaskakujący od pierwszej sceny. Wpływają nań didaskalia, wyświetlane na ekranie w obrazie czwartym, a przede wszystkim dystansowanie się do prezentowanej treści poprzez humor oraz dowcipy sytuacyjne. Było prześmiesznie, gdy inspicjenta i klapserka z planu poganiała ekipę, aby usunąć ze sceny w klasztorze krucyfiks z Chrystusem, który już zdążył z niego zejść i znudzony stał obok przejętej mniszki. Zresztą takich komicznych epizodów jest wiele i polecam je uważnym widzom. Dodam, że nie ma tu scen antyklerykalnych lub obrażających polskiego widza.

Przed wykonawcami opery postawiono wiele zadań nie tylko wokalnych, lecz także aktorskich. Grają wszyscy i nie można w tej operze ukryć swojej niedyspozycji nawet w tłumie chóru. Niektórzy chórzyści są na scenie praktycznie cały czas. Ogromna scena bachanaliów rzymskich została wyreżyserowana z dbałością o najdrobniejszy szczegół - wszystko to w połączeniu z przepięknymi kostiumami (Julia Kornacka) i niezwykłymi światłami, pogłębiającymi wiarygodność inscenizacji (Bartosz Nalazek), stwarza widowisko rzeczywiście filmowe, rodem z Hollywood. To także zasługa scenografii Barbary Hanickiej oraz projekcji Lei Mattausch i Artura Siennickiego, którym udało się wypełnić ogromną scenę Teatru Wielkiego tak, aby na naszych oczach w każdym obrazie rozgrywało się wielkie widowisko, nawet gdy dotyczyło spraw kameralnych czy lirycznych.

Zaangażowanie całego zespołu wykonawczego dało w efekcie nową interpretację opery, wynikającą nie tylko z respektu Barbary Wysockiej dla muzyki, lecz także z doskonałego podejścia dyrygenta, który nie boi się zmian w tempach. Joanna Freszel, znana z popularyzacji utworów młodych polskich kompozytorów, poradziła sobie znakomicie z wykonaniem dość monotonnej partii Psyche. Była wiarygodna, śpiewała pięknie i konsekwentnie w wyrazie, do tego bez żadnych błędów. Mimo że w tej operze nie ma podziału na arie czy ansamble, to udało się realizatorom pozwolić znakomitym śpiewakom na pokazanie ich talentów wokalnych. Bardzo wiarygodny jest Mikołaj Zalasiński, który od postaci pogardzanego sługi w Arkadii, później przez prefekta rzymskiego, biskupa, rzeźnika-rewolucjonisty, staje się wreszcie baronem - właścicielem studia. Przepięknie gra i śpiewa Tadeusz Szlenkier, początkowo tajemniczy, a potem zakochany Eros. Obaj panowie posiadają duże możliwości prezentacji swoich umiejętności wokalnych i wykorzystują je z sukcesem. Należy podkreślić świetne role w wykonaniu Anny Bernackiej, Wandy Franek i Aleksandry Orłowskiej-Jabłońskiej. Początek obrazu V to okazja do wyśpiewania się w sposób niemalże operetkowy przez doskonałych panów biorących udział w tym przedstawieniu: Wojtka Gierlacha, Grzegorza Szostaka, Mateusza Zajdela i Adama Kruszewskiego. Byli świetni.

Wchodzenie w kolejne role w wymyślonym przez Barbarę Wysocką świecie filmu było możliwe dzięki znakomitemu zespołowi artystów oraz Orkiestrze Teatru Wielkiego - Opery Narodowej pod dyrekcją Grzegorza Nowaka. Odkurzenie starej opery czasami odnosi sukces, a niekiedy budzi oburzenie purystów muzycznych. Nowa inscenizacja Opery Narodowej spodoba się tym wszystkim, którzy lubią akcję na scenie i przychodzą do opery nie tylko po to, aby posłuchać pięknych głosów. Zobaczą widowisko z pogranicza teatru dramatycznego i wydarzenia muzycznego. Wybiorą sobie z tego to, co im najbardziej odpowiada.



Wojciech Giczkowski