nr 251,
  28.10.2014



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



"Kupiec wenecki" Czajkowskiego w Operze Narodowej. "Warto było czekać 30 lat"


Po ponad 30 latach od skomponowania najbardziej ambitne i najbardziej ukochane dzieło Andrzeja Czajkowskiego zostało wreszcie wystawione w Polsce. Z powodzeniem.

   

Opera "Kupiec wenecki" oparta na sztuce Szekspira nie miała szczęścia. Dopiero w ubiegłym roku dzięki staraniom Anglika Davida Pountneya, dyrektora festiwalu w austriackiej Bregencji, utwór miał tam swoje prawykonanie. Teraz spektakl przeniesiono do Opery Narodowej. Wreszcie! "Kupiec wenecki" jest bowiem sumą doświadczeń kompozytorskich Andrzeja Czajkowskiego, jednocześnie zaś ogniskuje najważniejsze wątki jego tragicznego życia.

Utwór pisany przez 15 lat

Tak naprawdę nazywał się Robert Andrzej Krauthammer, urodził się 1 listopada 1935 r. w żydowskiej rodzinie w Warszawie. Przeszmuglowany z getta, cudem ocalał z Holocaustu. Po wojnie rozpoczął błyskotliwą karierę pianistyczną, zwieńczoną laurami na Konkursie Chopinowskim w Warszawie i Królowej Elżbiety w Brukseli. Wychwalał go Artur Rubinstein, otwierały się przed nim największe sale koncertowe.

Ale ich blichtr nie był tym, o czym marzył. Nie potrafił w tym świecie odnaleźć miejsca dla siebie. Równolegle z rozwijająca się karierą pianistyczną narodził się - mieszkający już na stałe od 1956 r. za granicą - Czajkowski kompozytor. Nie pozostawił po sobie wiele.

Fascynacja literaturą pokierowała go w stronę Szekspira, który stał się swoistym "mentorem" jego muzycznych dokonań. Od końca lat 60. wraz z librecistą Johnem O'Brienem Czajkowski tworzył swoje magnum opus - "Kupca weneckiego" ukończonego, po blisko 15 latach, tuż przed śmiercią. Dzieło, które jest rozliczeniem z przeszłością, żydowskim pochodzeniem, homoseksualizmem, i wreszcie, które w każdym swym fragmencie jest owocem jego miłości do sztuki. Muzyki i literatury.

Muzyka nie z tej epoki

Opera to iście Szekspirowska, libretto - błyskotliwe. Muzyka - i to pierwsze zaskoczenie - mocna, dramatyczna, nasycona emocjami. Skojarzenia? Z gęstością i "barbarzyństwem" Bartóka, wyrafinowaniem Berga. Wyrazista, niepokojąca, osobliwa w barwach. Posttonalna. Czajkowski jednak potrafi zaskakiwać, bo oto w tej samej partyturze bawi nas humorem i dowcipem (w scenie korowodu kandydatów do ręki Portii).

Ciekawa jest instrumentacja "Kupca weneckiego", słychać, że Czajkowski poświęcił jej wiele uwagi. Kompozytor lubił pisać na różne grupy instrumentów, łączył je, zestawiał. W scenie rozgrywającej się w pałacu w Belmont grupa instrumentalistów wychodzi na scenę, grają pieśni, akompaniują: muzyka iskrzy się stylizacją, brzmi, jakby pochodziła z zupełnie innej epoki. Jest delikatnie "zdeformowana". Czajkowski dobrze czuł instrumenty, wiemy, że lubił chodzić do opery. Zresztą w "Kupcu" odnajdziemy cytat z "Fidelia" Beethovena oraz z IV Symfonii Czajkowskiego. Muzyka płynie wartko, tematy "prześcigają się" ze sobą, jakby chciały dogonić mknącą akcję dramatyczną.

Shylock, czyli Czajkowski

Rację ma reżyserujący dzieło Keith Warner, że jak na operę bohaterowie Szekspira/Czajkowskiego niespecjalnie dają się lubić. Główną postacią - utożsamianą z kompozytorem - jest Shylock, Żyd, upokarzany i prześladowany przez chrześcijan, który, gdy nadarza się okazja, próbuje się zemścić. Pragnie odwetu. Ale jakim naprawdę jest człowiekiem? W pewnym momencie zaczynamy mu współczuć. Shylock staje się katem i ofiarą. I symbolem wykluczenia. W Warszawie partię tę wykonuje przekonująco, świetnie aktorsko Afroamerykanin Lester Lynch.

Druga oś, zupełnie innego napięcia, budowana jest wokół relacji Antonia i Bassania, fascynacji homoerotycznej, która wraz z rozwojem akcji przybiera na sile. Znakomity jest Charles Workman w partii Bassania, niestety nie dorównuje mu słaby, czasami "niesłyszalny" Christopher Robson jako Antonio. Bardzo dobre są głosy żeńskie: Marisol Montalvo (Jessica), Verena Gunz (Nerissa) i Sarah Castle (Portia).

Prowadzący spektakl Anglik Lionel Friend (dyrygował "Diabłami z Loudun" Pendereckiego w ubiegłym sezonie, które reżyserował... Warner) znalazł klucz do muzyki Czajkowskiego, a, co równie istotne, jest jej gorącym miłośnikiem i ambasadorem. Stara się zwracać uwagę na detale partytury, wyciągać jej smaczki, choć miejscami głosy za bardzo wtapiają się w brzmienie orkiestry. Friend poznał kompozytorał; Czajkowski oglądał prowadzone przez niego w Londynie "Uprowadzenie z seraju" Mozarta - w czasach, gdy jeszcze się nie znali.

Wenecja to stan umysłu

- Wenecja Szekspira to stan umysłu, nie ma nic wspólnego z autentycznym miastem - mówi Warner. - To miasto nieskończonych możliwości, w którym wszystko może się wydarzyć. To go fascynuje. I to, jak ludzkie życie uwikłane zostaje w kwestie ekonomiczne i społeczne.

Warner stworzył spektakl wizualnie czysty, bardzo plastyczny, niezwykle oszczędny, z przepięknym "księżycowym" epilogiem. To nie jest elżbietańska Anglia, to nie są także postmodernistyczne czasy współczesne. To "Kupiec" obserwowany z perspektywy, choć niezbyt dalekiej.

Akcja została przeniesiona do początków XX w. Jesteśmy przed I wojną światową, w czasie rewolucji przemysłowej, w epoce bezwzględnego kapitalizmu, a jednocześnie niczym nieskrępowanej rozrywki. Kolejny paradoks.

W tym otoczeniu Keith Warner silną ręką kreśli Szekspirowskie postaci i dramaty. Muzyka Czajkowskiego wiedzie je w najmniej przewidzianym kierunku, zaskakuje i buduje doskonałą dźwiękową narrację.

Warto było czekać 30 lat.

PS Oglądałem drugi spektakl - w niedzielę, 26 października



Jacek Hawryluk