szwarcman/
  blog.polityka.pl
  2012-03-17



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Taplający się Holender


    Oczywiście to ględzenie, że Treliński interpretuje Latającego Holendra jako strasznego singla przechodzącego kryzys męskości, jak powtórzono m.in. w zlinkowanym przez maciasa1515 portalu natemat, jest jednym wielkim humbugiem. Nie sposób odmówić naszemu reżyserowi sprytu: wymyśla sobie takich parę chwytów-kluczy, gada o nich dziennikarzom, oni z nich budują swoje dywagacje i już mamy głęboką interpretację gotową. W spektaklu śladu czegoś takiego nie ma, no bo niby jak. No i te głupoty o uwspółcześnieniu też nie są prawdziwe.

Powiem szczerze, że jestem zła. Bo sam ten pomysł z wodą był mimo wszystko ciekawy i szkoda, że reżyser ze scenografem nie pozostali przy nim. Też zresztą podkreślę, że Boris Kudlicka i Felice Ross zrobili najwspanialszą robotę i właściwie tylko dla niej warto to obejrzeć, ale też nie sposób się nie wściekać, kiedy widzi się nagle różne kiczowate wstawki, które zupełnie nie pasują ani do Wagnera, ani do opowiadanej historii, ani w ogóle do czegokolwiek. To tak, jakby Treliński stwierdził, że musi co jakiś czas wrzucić coś takiego, żeby ludziska gadali, „bo tak się robi na Zachodzie”. Coś na poziomie „nóziów” Clausa Gutha. (Nie wiem, czy winny jest tu tylko reżyser; zapewne niemały w tym udział tzw. dramaturga.) No i mamy potrawę opartą może na paru szlachetnych składnikach, ale zepsutą przed nadmiar przypraw zestawionych bez cienia gustu.

Aż miałabym ochotę zrobić spoilera, a w tekście na papier chyba nie wytrzymam i parę zrobię, ale chwilowo jeszcze będę miała litość. Powiem tylko jeszcze, że orkiestra się rozłaziła i nijakiego płynięcia tam nie było słychać, chór miał ciężkie zadanie, zwłaszcza jego damska część, która również musiała się pluskać. Plusk, plusk – te dźwięki dość często towarzyszyły śpiewowi. Wszyscy musieli się potaplać albo potuptać w wodzie; prawdę mówiąc taplały się raczej panie, ale przyszedł moment, kiedy spadł deszcz i potaplali się również Holender i Senta. Głosowo, jak już wspomniałam, Senta (Lisa Lindstrom) mi się nie podobała, Holender (Johannes von Duisburg) też zresztą brzmiał jak zmęczony, naprawdę podobał mi się Eryk (Charles Worman) i Sternik (Mateusz Zajdel), niezły był też Daland (Alesander Teliga). No i świetna Anna Lubańska (Mary), która niestety miała mało do śpiewania.

A dla ludności zapewne i tak najważniejsze było, że PÓŁNAGA Herbuś wije się na scenie (prawdę powiedziawszy było ważne do wczoraj w nocy; dziś już musiałam trochę poszukać tego linku), a przede wszystkim, że pokazuje kawałek biustu! W ogóle jej nie zauważyłam, zwłaszcza że tańczy wśród dziewczyn z chóru żeńskiego. Striptiz zresztą jest na początku i w innym wykonaniu. Też na taplająco (się)…



Dorota Szwarcman