nr 14,  06-04-2008


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Triumf konwencji


    Po niedawnym sukcesie "Rigoletta" trudno było nie oczekiwać od Michała Znanieckiego spektaklu zrobionego ze smakiem, być może nieco zachowawczego, ale schludnie poprowadzonego dramaturgicznie. Okazało się jednak, że reżyser wpisał przedstawienie w promowaną na warszawskich deskach wizję teatru koturnowego, obliczonego na tani zachwyt publiczności, widowiskowego, ale pozbawionego autentyzmu.

Historię tragicznej miłości Łucji Ashton, która choć zakochana z wzajemnością w Edgarze Ravenswood, zmuszona zostaje do zaślubin z Lordem Arturem Bucklawem, Znaniecki umieścił w średniowiecznej Szkocji. Tyle tylko że filtrując historyczne realia przez XIX-wieczne o nich wyobrażenie Waltera Scotta, reżyser zgrzeszył scenograficznym kiczem. Była więc horda psów gotowych na polowanie w prologu i cepeliada wojskowego rynsztunku weselnych gości w akcie I. Dość osobliwie wyglądały quasi-Escherowskie zabawy przestrzenią. Nie ma wątpliwości, że sugerujące zachwiane postrzeganie świata przez oszalałą Łucję manipulacje perspektywą (akrobaci chodzący po pionowej ścianie ogrodu, który oglądamy z lotu ptaka, ustawione do góry nogami okna i żyrandole sali balowej...) miały po prostu zachwycić widzów cyrkowym blichtrem.

Ale to nie jedyne uchybienia Znanieckiego. Trudno było podejrzewać, że reżyser tej miary pozostawi wykonawców ich aktorskiej intuicji. Wprawdzie nieraz podkreślał, że w bel canto liczy się nade wszystko śpiew, jednak brak jednoznacznego ustawienia postaci, sztuczność dialogów i ansambli, dramaturgiczna miałkość - wyjątkowo raziły.

Szczęśliwie muzyczna strona przedstawienia, choć nie bez zastrzeżeń, okazała się zadowalająca. Amerykański dyrygent Will Crutchfield poprowadził zespół żywo, nadając interpretacji dzieła charakter zdecydowany. Zwracało uwagę ciekawe zróżnicowanie dynamiczne orkiestry, wydobycie z chóru szerokiego .wachlarza emocji oraz umiejętne eksponowanie partii solowych.

Szlachetna barwa głosu Piotra Beczały, rozważne, a jednocześnie naturalne podążanie za ekspresją muzyki, krągłe rysowanie nielicznej linii i selektywne podawanie tekstu stawia artystę w rzędzie najwybitniejszych tenorów świata. Wybitna kreacja Edgara, szczególnie przekonująca w finałowej scenie samobójstwa, była jasnym punktem realizacji. W tytułową postać wcieliła się Joanna Woś. Jej niezwykle forsowna partia mogła miejscami się podobać - zachwycające było miękkie piano w średnim rejestrze. Kilka popisowych arii zdradzało interesujące pomysły interpretacyjne. Z drugiej strony łatwo było zauważyć metaliczną, jakby zużytą barwę na dźwiękach wysokich i pobieżnie wykonywane melizmaty.

Kolejna premiera na stołecznej scenie utwierdziła linię programową TW-ON. Nie ma tam miejsca na eksperyment, operę żywą i aktualną. Nawet reżyserzy znani z interesujących odczytań partytur odrzucają artystyczne pryncypia i układają się z operową konwencją. Pytanie tylko, w imię jakich wartości?



Daniel Cichy