nr 99,
  28-04-2009



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Bezduszność władzy


Wykonawcy otrzymali głośne brawa. Natomiast mieszanina głośnego buuuu i oklasków przywitała pojawiającego się na scenie Michała Znanieckiego, autora najnowszej, mocno dyskusyjnej, inscenizacji tej opery Donizettiego.

    Zamiast włoskiego renesansu mamy na scenie faszystowskie Włochy w czasach Mussoliniego z wszystkimi tego następstwami. Książę Alfonso to duce Mussolini, a jego dwór, szpiedzy i donosiciele to karnie maszerujące przez scenę, a czasami też przez widownię, faszystowskie czarne koszule. To właśnie z tym totalitarnym światem usiłuje walczyć Gennaro i grupa jego młodych przyjaciół antyfaszystów. Przyznać należy, że reżyser jest konsekwentny od początku do końca i nie cofa się przed pokazaniem wielu czasami drastycznych momentów. Udowodnił przy tym, że wybujałe ambicje prowadzące do zbrodni są atrybutem nie tylko epoki Borgiów. Jednak nie ze wszystkim należy się w tej inscenizacji zgodzić. Po co w finale wszyscy opozycyjni bohaterowie wypijają truciznę, skoro po chwili zostaną sprowadzeni do podziemi, gdzie najpierw muszą wykopać sobie mogiłę, do której zostaną zepchnięci po rozstrzelaniu? Na jakich podstawach doszukał się reżyser gejowskiego wątku między Gennarem i Maffio Orsinim. Jeden argument, że brak w tej operze duetów miłosnych między sopranem a tenorem, nie trzyma się kupy! Myślę, że gdyby poszperał jeszcze głębiej, to może doszukałby się muzycznej bomby atomowej! Jedną z najbardziej drastycznych scen jest sąd nad Lukrecją w finale prologu, gdzie tytułowa bohaterka poniżona, obdarta z wszelkich atrybutów kobiecości i władzy pokazuje się jako stara, zmęczona kobieta, wędrująca samotnie przez scenę. Należy jednak przyznać, że cała inscenizacja, mimo monumentalnego rozmachu, jest zwarta dramaturgicznie, a akcja prowadzona zręcznie i czytelnie, co w tej skomplikowanej operze jest dość trudne.

Myślę, że najbardziej udała się reżyserowi sztuka pokazania pełnej sprzeczności psychiki tytułowej bohaterki. Poznajemy ją, gdy spotyka się ze swoim dorosłym synem. Jej czułość oraz trudna sytuacja, która uniemożliwia jej wyjawienie własnej tożsamości, zdają się mówić, że jest to kobieta pełna macierzyńskiej miłości. Po chwili jednak jesteśmy świadkami, jak domaga się od męża skazania na śmierć wszystkich, którzy ją obrazili. Okazuje się, że jej okrucieństwo i podłość skrywane są pod wieloma maskami. Spadają one, kiedy Gennaro wypija przygotowaną dla jego przyjaciół truciznę i nie chce przyjąć od niej odtrutki, bo nie starczy jej dla wszystkich. Wtedy zrozpaczona sama wypija truciznę. Świetnie w tę konwencję wpisała się Joanna Woś, odtwórczyni tej partii. Zachwycająca pięknie brzmiącym głosem i znakomitym aktorstwem. Śpiewała swoją partię bardzo stylowo i z wielką kulturą, ujmując pięknymi, nośnymi pianami, subtelną ekspresją i koloraturową techniką, dowodząc, że belcanto to nie tylko piękny śpiew, ale zarazem umiejętność przekazania uczuć i namiętności. Jest przy tym bardzo wiarygodna w każdej ze swych twarzy: Lukrecji - matki, Lukrecji - kobiety, i Lukrecji - dumnej księżnej.

Podobnie jest w przypadku księcia Alfonsa pozbawionego głębszych uczuć władcy Ferrary. To zimny, wyrachowany człowiek zdolny do najpodlejszych zbrodni w imię sprawowanej władzy i tolerujący innych tylko do momentu, kiedy są mu potrzebni i realizują jego cele. Znamiennym tego dowodem jest odtrącenie nogą zmarłej przed chwilą żony. Znakomicie zrealizował te reżyserskie założenia Włoch Marco Vinco dysponujący głosem o interesującym brzmieniu, ujmujący swobodą emisji i operowania barwą, co pokazał m.in. w świetnie zaśpiewanej arii "Vieni, la mia vendetta".

Trzecią bohaterką wieczoru okazała się Agnieszka Rehlis, która bardzo ładnie zaśpiewała partię pełnego temperamentu Maffia Orsiniego, w tym efektowny toast w ostatnim akcie opery. Jakoś nie mógł mnie do siebie przekonać ani śpiewem, ani aktorstwem Luciano Botelho w partii Gennara. Will Crutchfield przy dyrygenckim pulpicie prowadził dobrze przygotowaną i świetnie grającą orkiestrę z godnym podziwu wyczuciem stylu belcanta i proporcji brzmienia wobec głosów śpiewaków, co pozwoliło im na swobodne, naturalne prowadzenie frazy. Udała mu się też sztuka wyeksponowania dramatycznych brzmień ukrytych czasami pod wręcz banalnymi melodiami.



Adam Czopek