nr 27,
  02-07-2014



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Pogoń za wielorybem


Szkoda, że ten majestatyczny spektakl praktycznie nie ma zakończenia.

    Wydawałoby się, że "Moby Dick" Hermana Melville'a jest najmniej nadającą się do udramatycznienia powieścią. I rzeczywiście, kompozytor Eugeniusz Knapik napisał dzieło, które przypomina raczej kantatę. Z drugiej strony librecista Krzysztof Koehler nie został wyłącznie przy dziele Melville'a, lecz wydobył biblijne aluzje i powiązania, wprowadzając m.in. dwie postaci kobiece: Hagar, matkę Izmaela, oraz Jezabel, żonę Ahaba. Reżyserka Barbara Wysocka i scenografka Barbara Hanicka starały się dopasować stronę wizualną zarówno do ogromu: sceny, oceanu, emocji i płynącej powoli muzyki o potężnej, wyrafinowanej instrumentacji (świetnie poprowadził ją Gabriel Chmura), a nawet tytułowego wieloryba, jak i do uwięzienia - na okręcie czy w swojej wizji świata. Główna rola przypada tu chórowi (znakomicie przygotowany przez Bogdana Golę); z kilku ról solowych wyróżniają się zwłaszcza Hagar (Agnieszka Rehlis), Starbuck (Mateusz Zajdel) i Ojciec Mapple (Wojciech Śmiłek). Trochę słabiej wypadają goście: Arnold Rawls w roli Izmaela (ma co prawda karkołomnie wysoko napisaną partię) i momentami zbyt cichy Ralf Lukas (Ahab). Jeden zarzut do realizatorów: w libretcie wskazany jest moment, gdy statek tonie i powinno być to pewną sceniczną kulminacją, po której następuje już tylko konkluzja. Takiego efektu tu nie ma, szkoda więc, że ten majestatyczny spektakl praktycznie nie ma zakończenia.



Dorota Szwarcman