nr 89,
  16-04-2012



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Nekrorodzina w Narodowym


Elektra śpiewała Orestesowi Lanę Del Rey. Widzowie krzyczeli: "Sodoma i Gomora!". Emocje były, ale przesłanie "Orestei" w reżyserii Mai Kleczewskiej o potrzebie rezygnacji z plemiennego kultu zmarłych zginęło w natłoku efektów

    Próbuję sobie wyobrazić, jak to jest, gdy eksperymentującego artystę zaprasza się do zrobienia spektaklu na dużej scenie Teatru Narodowego. Być może w pewnym momencie ze strony dyrekcji padają słowa: "Widzieliśmy wasze wcześniejsze projekty w miastach niestołecznych - fantastyczne! To teraz damy Wam wszystko, czego potrzebujecie i zróbcie coś w swoim stylu, tylko lepiej, bardziej widowiskowo i profesjonalnie. Tak, żeby się nadawało na wielką scenę z wielkimi możliwościami i tradycjami". Dyrekcja ma najlepsze intencje, artyści najszczersze chęci, zaczyna się więc praca. A z każdą próbą metafory stają się coraz bardziej metaforyczne, pauzy dłuższe, emocje bardziej skomplikowane, a obrazy obraźliwe.

I nagle wszystko to, co w poprzednich projektach było unikalne, mocne i intrygujące, staje się własną karykaturą.

Nawet jeśli rozmowy z dyrektorami Teatru Narodowego i Teatru Wielkiego - Opery Narodowego nie przebiegały w ten sposób, "Oresteja" Ajschylosa w reżyserii Mai Kleczewskiej to spektakl kompromis. Wśród szumów telewizora, krzyków i grzmotu perkusji, z których zbudowana jest warstwa dźwiękowa przedstawienia (odpowiada za nią Agata Zubel), słychać jakby dodatkowy głos - jego autorów kłócących się o wizję spektaklu: "Tu trzeba zagrać dostojniej, w końcu to Narodowy..." kontra: "I bardzo dobrze, że Narodowy! To właśnie trzeba ostrzej, zblazowanym elegantom w twarz!".

W "Orestei" widać próbę opowiedzenia o czymś więcej niż o serii morderstw, które wydarzyły się dawno i daleko. Korzystają z zapisanej u Ajschylosa historii Agamemnona (Mirosław Konarowski), Klitajmestry (Danuta Stenka) i ich trójki dzieci: Ifigenii (Anna Sąsiadek), Elektry (Kamilla Baar) i Orestesa (Sebastian Pawlak).

Agamemnon nadal jest więc powracającym do domu po latach dowódcą, który zgodził się poświęcić córkę Ifigenię, by wybłagać u bogów pomyślne wiatry dla floty. Klitajmestra nadal nie może mu wybaczyć, mści się za dziecko i morduje męża przy udziale kochanka. Za ojca mści się syn Orestes.

Kleczewska i Chotkowski nie używają "Orestei" jednak, by pokazać współczesne problemy toksycznych rodzin. Szukają raczej powodów, dla których pragniemy zabijać i patrzeć na cudzą śmierć. Z programową naiwnością pytają, dlaczego klasyką są dziś właśnie te teksty, w których żony mordują mężów, synowie zarzynają matki, a ojcowie oddają pod nóż córki. Dlaczego kulturalni mieszkańcy cywilizowanych krajów wybierają na wieczorną rozrywkę inscenizacje Szekspira i tragedii antycznych?

Agamemnon z telenoweli

Rozpoznanie Mai Kleczewskiej i dramaturga Łukasza Chotkowskiego jest jednoznaczne: nie szukamy u wielkich pisarzy porad i przykładów moralnych. Chcemy raczej, by pokazali nam wszystko, co okrutne, brudne i społecznie niedopuszczalne, a co i tak kryje się w naszej podświadomości.

Twórcy dostarczają nam więc dokładnie tego, za co ich zdaniem cenimy klasykę: hard core'u oprawionego w estetyczną ramę tańca, muzyki i formuły snu. Uprzystępniają obrazy makabryczne, karmią widzów estetycznymi scenami przemocy. Jednocześnie dystansują się od nich, bo nawet postacie dramatu mają świadomość, że "nic się nie stało, to tylko teatr".

W spektaklu rodzina Agamemnona nie jest u siebie, ale trafia na imprezę do nadmorskiego apartamentu Ajgistosów (Paweł Paprocki, Robert Jarociński, Wojciech Solarz) - rozmnożonego, rozpisanego na czterech aktorów kochanka Klitajmestry. Status Agamemnona, jego żony i trójki jest niejasny - są faktycznie rodziną, a może tylko postaciami odgrywającymi dawny mit pod wpływem alkoholu i zachęt gospodarzy? Maja Kleczewska i Łukasz Chotkowski wielokrotnie podkreślali, jak ważne było dla nich odkrycie, że przypadki automatycznego wcielania się w cudze bądź archetypiczne role zdarzają się w rzeczywistości i są wykorzystywane w terapii. Psychoterapeutyczna metoda ustawień rodzinnych Berta Hellingera zakłada, że świadkowie obecni podczas "ustawienia" danego pacjenta w roli określonego członka rodziny potrafią automatycznie wyczuć jego problem i wcielić się w jego bliskich. Artyści wykorzystali tę technikę podczas prób do "Burzy" (Teatr Polski Bydgoszcz) i przy pracy nad "Oresteją". W spektaklu granice między faktyczną akcją a przebłyskami wziętymi skądinąd traumatycznych obrazów są rozmyte.

Scena "Agamemnon wraca z pracy" wydaje się realistyczna i banalna. Mąż rozsiada się przed telewizorem na tandetnej kanapie, żona przynosi mu kapcie, wyciąga z lodówki mięso, odwija z folii, kroi, smaży. Serialowa rutyna. Wokół rozciągają się jednak burymi smugami truchła martwych kotów, w tle widać cielsko zaszlachtowanego jelenia. Nad sceną przefrunie zaraz wymazana we krwi Ifigenia, którą Agamemnon pozwolił przed laty złożyć w ofierze dla celów politycznych. Nic, co umarło, nie znika z tego świata. Ciała zamordowanego przez Klitajmestrę Agamemnona córka Elektra nie pozwala usunąć z kanapy. Dopiero powracający po latach do domu Orestes odciągnie trupa na bok i zostawi wśród doniczek. Gdy sam jednak zamorduje matkę podczas spaceru nad morzem, przyniesie jej ciało z powrotem do salonu. Śmierć we wszystkich formach i rodzajach. Trupy zwierząt, trupy członków rodziny, wypisywane na ścianach imiona pomordowanych, opowieści o zarzynaniu Ifigenii, trwający w nieskończoność film pokazujący w olbrzymim powiększeniu rozkład ludzkiego ciała pożeranego przez robactwo. Nawet sprzęty kuchenne wydają się dogorywać.

Elektra śpiewa Lanę Del Rey

Publiczność po zaspokojeniu nekrofilskich potrzeb ma być poddana oczyszczeniu. Na scenę wjeżdżają podesty z perkusją, następuje zmasowany atak niepokojących dźwięków, a Orestes zanurza dłonie w misie z rzadką ciastowatą masą i rozpoczyna długą serię przeobrażeń: okleja ciastem twarz, domalowuje maźnięciami farby oczy i usta, zmienia własną głowę w prymitywną maskę rytualną. W końcu zmywa z twarzy ten brudny glut i przekonuje widzów łagodnie: Zamknijcie oczy. Zostawcie swoich zmarłych. Nie przywołujcie ich z powrotem. Na co wam życie z trupami.

W bydgoskiej "Burzy" przebaczenie i oczyszczenie miało szansę faktycznie się dokonać. Artyści prowadzili do niego widzów i aktorów pewnie i konsekwentnie. W Teatrze Narodowym sięgnęli po efektowne środki: od szokująco naturalistycznego filmu, po gry z intymnością aktorów. Chór w bankietowych strojach pojawiał się i znikał. Perkusja grzmiała. Kasandra (Wiktoria Gorodeckaja) obijała się o ściany, Elektra śpiewała bratu "Video Games" Lany Del Rey. Widzowie krzyczeli: "Sodoma i Gomora!". To, co bydgoscy aktorzy pokazali jako autentyczne przeżycie, tutaj zadziałało wyłącznie jako maniera. Największą tragedią "Orestei" okazało się więc to, że okazała się nieskuteczna, i to w momencie, gdy Warszawa tak bardzo potrzebowała oczyszczenia z nekrofilskich nastrojów i plemiennego kultu zmarłych.



Joanna Derkaczew