23-04-2013



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Qudsja Zaher skacze do Bałtyku


Młoda Afganka Qudsja Zaher, by uciec przed deportacją, rzuca się do Bałtyku. Na dnie spotyka multikulturowy tłum, który stara się dostać do Krainy Umarłych. "Qudsja Zaher" to jedna z najbardziej wyczekiwanych premier ostatnich lat. Zachwyca i irytuje. Opery współczesne wystawia się niezwykle rzadko. Chlubne wyjątki to wrocławski Festiwal Opery Współczesnej i cykl "Terytoria" Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. To w jego ramach powstał spektakl "Qudsja Zaher".

    Dzieło Pawła Szymańskiego i Macieja Drygasa zamówione na początku ubiegłej dekady przez Teatr Wielki - Operę Narodową, ukończone w 2005 roku, miało być pokazane już wcześniej. Ostatecznie jego scenicznej realizacji podjął się wybitny litewski reżyser Eimuntas Nekrošius.

Libretto dokumentalisty Macieja Drygasa odwołuje się do autentycznych wydarzeń, losów emigrantów, którzy wyruszają na łodziach z całym skromnym dobytkiem w poszukiwaniu lepszego jutra. Europejskie porty i służby graniczne pozostają jednak nieubłagane. Nikt nie chce przyjąć "boat people". Pozostaje deportacja lub śmierć. Drygas przywołuje historię, której był świadkiem - przesłuchanie młodej Afganki Qudsji Zaher nielegalnie przekraczającej naszą wschodnią granicę. W operze tytułowa bohaterka rzuca się do morza. Na dnie Bałtyku znajduje się w multikulturowym tłumie, który stara się dostać się do Krainy Umarłych. Okazuje się jednak, że była już tu wcześniej (przed tysiącem lat), w poprzednim wcieleniu jako Astrid, dziewczyna pochodząca z wikińskiej osady, uciekająca przed klęską głodu. Umarła, gdy odmówiono jej pomocy w legendarnym (i bogatym) grodzie Jumneta.

Drygas, konstruując libretto, miesza te postacie. Qudsja i Astrid zaczynają mówić jednym głosem. Są symbolem powtarzalności historii. Drygas łączy wątki dokumentalne (losy Qudsji) i epickie (postać Astrid kieruje nas w stronę mitologii nordyckiej, islandzkich poematów). Nie ułatwia to jednak odbioru całości, zwłaszcza że historia nie ma linearnej ciągłości. Jest wielowątkowa, poszarpana, chwilami chaotyczna, z groteskowymi archaizacjami i nieporadnościami językowymi, nie puentuje niczego i nie wyjaśnia.

Eimuntas Nekrošius w swojej inscenizacji też żongluje na granicy rzeczywistości i symbolu. To mocny i miejscami bolesny spektakl (zwłaszcza w realistycznym prologu), rodem z zupełnie innego świata. Nekrošius buduje opowieść oszczędnymi środami. Wystarczą mu kamienie, grabie, halogen, imitacja łodzi, porozrzucane kapoki. Teatr odrębny, w którym istotni są ludzie - ich emocje i historie. Tylko czy aby Nekrošius przypadkiem nie snuje własnej, uniwersalnej opowieści, trochę na uboczu tej Szymańskiego i Drygasa? I czy rzeczywiście zależy mu na nawiązaniu dialogu z partyturą muzyczną?

W pierwszej operze Pawła Szymańskiego (operze misterium, a może operze oratorium?) - jednego z najważniejszych polskich kompozytorów ostatnich dekad (ur. 1954) - jak w soczewce skupiają się wszystkie wątki jego dotychczasowej twórczości. To muzyka niezwykle emocjonalna, która jednak nie epatuje patosem i potęgą brzmienia. Pozostaje oszczędna, intrygująco lapidarna, uwielbia aluzje do przeszłości, odsłania wtajemniczonym drugie dno. Ale cała opera pod względem muzycznym nie trzyma w napięciu. Są w niej sceny porywające i odpuszczone, nużące. Doskonały jest epilog - to arcydzieło, wreszcie Szymański, który prawdziwie porusza: chór chłopięcy śpiewający psalm, muzyka skonstruowana z małych gestów, przejmująca, z kapiącymi w tle kroplami wody. Ciekawe muzycznie jest także interludium orkiestrowe, gdy w Jumnecie obchodzone jest święto płodności. Tu Szymański odwołuje się do swoich ulubionych struktur barokowych (świetnie, notabene, prowadzonych przez Wojciecha Michniewskiego). Znakomicie została skonstruowana partia tytułowej bohaterki (Qudsji/Astrid), w którą wcieliła się Olga Pasiecznik - to z myślą o niej kompozytor pisał tę rolę. Śpiewaczka jest poruszająca i wokalnie dominuje. To opera pod względem wokalnym napisana tylko na dwa głosy solowe (sopran, bas) i dwa chóry (mieszany, chłopięcy). Ale to jedynie Qudsja/Astrid tworzy prawdziwą kreację: śpiewa, szlocha, lamentuje, krzyczy. To nie jest piękne śpiewanie, ale to śpiewanie o czymś. Qudsja jest silną osobowością, jakie opera, także współczesna, uwielbia.

Obok tak pięknych fragmentów dostajemy sceny, o których szybko się zapomina (niemal cały akt pierwszy). Nieporozumieniem jest egzaltowana mówiona postać Nauczyciela (Andrzej Niemirski). Chór chłopięcy, który ma być odpowiednikiem średniowiecznych skandynawskich akademii uczących opowiadania historii, skanduje - jak chce kompozytor w partyturze - w "in modo di rap". Tyle tylko, że to rap kanapowy, pokazany z pozycji kogoś, kto uliczne nawijanie zna jedynie z teorii. Partia Przewoźnika (z vocoderem i pogłosem, Damian Konieczek) traktowana zawsze identycznie - na ósemkach oddzielanych pauzami - nie budzi grozy. Zbyt mało w "Qudsji" jest... Szymańskiego.

Opera zachwyca, więc i irytuje. Być może oczekiwanie było zbyt duże, a może po prostu ulegamy presji czasu oraz dyktatowi nowości. Niewykluczone, że ta opowieść zupełnie inaczej zostałaby odebrana w połowie ubiegłej dekady, kiedy opera została ukończona. Ale to zły znak, bo przecież "Qudsja Zaher" to opowieść ponadczasowa, a dobra muzyka nigdy się nie starzeje.



Jacek Hawryluk