nr 123,
  28-05-2012



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Bajka inna niż u Disneya


"Słowik" w Operze Narodowej jest spektaklem dla dzieci - ale tych wrażliwych i z wyobraźnią

    Oto jak zmienia się pojęcie sztuki dla dzieci. Kiedy pod koniec pierwszej dekady XX w. Igor Strawiński zaczynał komponowanie "Słowika", wcale nie myślał o takiej widowni. To miała być nowatorska próba połączenia dramatu, opery i pantomimy. Utworem zainteresował się i doprowadził go do premiery w 1914 r. wielki menedżer Sergiusz Diagilew. Dostrzegł tworzywo na nowatorski spektakl, który mógłby poruszyć zblazowaną paryską publiczność.

A dziś nasza Opera Narodowa serwuje dzieciom danie ze "Słowika", bo teatry rozpaczliwie poszukują repertuaru dla widowni wychowanej na animacjach i grach komputerowych. Na scenach operowych deficyt propozycji jest wyjątkowo duży, zwłaszcza że inscenizatorzy przemieniają tytuły klasyczne w widowiska dla dorosłych. "Jaś i Małgosia" Humperdincka chętniej jest więc wystawiany nie jako bajka, lecz horror. Zresztą bracia Grimm - twórcy literackiego pierwowzoru - lubili straszyć całkiem na poważnie.

Ze "Słowika" nie powstanie horror, choć Śmierć jest tu jedną z postaci, ani też nie da się go przerobić na sceniczną wersję "Pingwinów z Madagaskaru". Akcja wysnuta z baśni Andersena pozbawiona jest bowiem błyskawicznego tempa, nagłych zwrotów czy efektownych gagów. Zdarzenia rysowane są delikatną, cienką kreską niczym dawne chińskie malarstwo na jedwabiu.

Równie subtelna i pełna wyrafinowanych brzmień jest muzyka Strawińskiego. Aluzje i morały są także nie całkiem dziecinne. Trudno jednoznacznie stwierdzić czy oglądamy przygody pięknie śpiewającego ptaszka, czy też historię artysty, który nie chciał ugiąć się przed władzą, bo nade wszystko cenił swobodę twórczą. Nic dziwnego, że utwór rosyjskiego kompozytora wystawia się w świecie zarówno dla dorosłej, jak i dla małej widowni. Tę drugą na spotkanie ze "Słowikiem" trzeba przygotować, bo jest to rodzaj sztuki zupełnie nieznanej dziecku ze współczesnych mediów.

W Operze Narodowej, nim zabrzmi muzyka, Wojciech Malajkat czyta baśń Andersena. Kto wysłucha uważnie, potem może z łatwością śledzić przedstawienie, dotyczy to również rodziców. Oglądamy spektakl o wielu poziomach interpretacji, operujący kolorem, kostiumem, ale też symbolem i odniesieniami do klasycznej opery pekińskiej. Z niej zaczerpnięto choćby suknię z długimi rękawami niczym skrzydłami dla wykonawczyni roli Słowika.

Całość została przyrządzona z wielką starannością, inscenizacja przyjechała z Teatru Maryjskiego, w zamian m.in. za naszą "Madame Butterfly". A ponieważ w Operze Narodowej oglądaliśmy niedawno też "Wojnę i pokój" z Petersburga, wiemy już, że w Teatrze Maryjskim z rozmachem wystawia się zarówno dzieła monumentalne, jak i te skromne, np. "Słowika".

Reżyser Aleksander Pietrow sprawnie poprowadzi akcję i uważnie słucha muzyki. Opera Narodowa dała mu swe najlepsze siły, więc Kucharka Izabelli Kłosińskiej, Cesarz Adama Kruszewskiego i Rybak Rafała Bartmińskiego to role godne najpoważniejszych scen. Katarzyna Dondalska z dużą swobodą wyśpiewuje karkołomne tryle Słowika, choć w najwyższych dźwiękach jej płasko brzmiący wówczas sopran nie ma urody słowiczego głosu.

Tylko dyrygent Modestas Pitrenas potraktował partyturę Strawińskiego topornie, pozbawiając ją finezji i lekkości. A przecież warto, by dziecko posłuchało czasem innej muzyki od tej, która go otacza na co dzień, i poznało klasyczne baśnie nie w wersji spreparowanej w wytwórni Disneya.

Ciekawe zresztą, jak wielu rodziców czyta dziś swoim pociechom oryginalne wersje baśni Andersena?



Jacek Marczyński