nr 266,
  17-11-2015



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Inscenizacja, która uchybia dumie Polaków


W ubiegłą niedzielę w Teatrze Wielkim Operze Narodowej odbyła się premiera "Strasznego dworu" w reżyserii Brytyjczyka Davida Pountneya. Reżyser przyznał bezceremonialnie przed premierą, że ze "Strasznego dworu" rozumie niewiele. Jego przedstawienie boleśnie to oddało.
"Straszny dwór" Stanisława Moniuszki w tej interpretacji pełen jest niekonsekwencji inscenizacyjnej.

   

Clown w mazurze

Dwór w pierwszym akcie to schody, stół i miniatura domu. Brak tu elegancji i szlachetności polskiego dworu. Niczym tej biedy nie tłumaczy rozmach zastępów lokai w czerwonych liberiach z białymi peruczkami w akcie drugim. Mamy tu lisie futra i czepek Cześnikowej, charakterystyczny dla lat 20., oraz osadzony w tradycji kontusz Miecznika. Niezrozumiały w formie jest słynny mazur, który w zamierzeniu reżysera miał być kombinacją przeszłości i nowoczesności. W efekcie ową przeszłość ma reprezentować sześć tradycyjnych, ubranych w biało-czerwone kostiumy par (niewiele jak na przeogromną scenę Teatru Wielkiego Opery Narodowej). Nowoczesność mieli, jak rozumiem, oddać fikający tancerze w ubrankach z pomponikami, charakterystycznych dla clownów z cyrku. W tej reżyserskiej wizji naszego pięknego, narodowego tańca nie zabrakło też... reniferów w zaprzęgach. Przyjęta stylistyka z pewnością bliższa jest amerykańskim "candy canes" i zbliżającym się "Xmas time", a nie oddaniu rozmachu i wartości wielkiego dzieła polskiego twórcy.

Autor choreografii Emil Wesołowski, w tak realizowanym pomyśle, nie miał jak zabłysnąć swoim talentem. A sześć tradycyjnie ubranych par w mazurze dało tylko subtelny zwiastun tego, jak pięknie spektakl ten mógłby wyglądać.

Pountney, reżyserując "Straszny dwór", nie tylko nie dołożył należytej staranności, aby przestudiować okoliczności historyczne powstania dzieła Moniuszki do libretta Jana Chęcińskiego. Śmiem stwierdzić, że jego inscenizacja po prostu uchybia dumie Polaków. Osobowości Zbigniewa i Stefana w koncepcji Pountneya to lekko "eunuchowaci", beztroscy młodzieńcy. Znamienny jest też zabieg wprowadzenia elementu zaskoczenia w trakcie mazura. W pewnym momencie widzimy odbijający się na scenie cień samolotu i słyszymy huk silnika. Młodzieńcy tymczasem bawią się dalej, nie reagując na nalot...

Przyćmiony kunszt solistów

Waleczne są za to kobiety. Aria Hanny "Któraż to, która tej ziemi córa" w wykonaniu Edyty Piaseckiej to popis jej wirtuozerii wokalnej, za który zebrała zasłużone gromkie brawa. Nie wiemy jednak, dlaczego reżyser kazał jej przez całą arię wymachiwać karabinem. Za to z pełnym rozumieniem postaci, pięknie poprowadził rolę Miecznika Adam Kruszewski. Polonez "Kto z mych dziewek" w jego wykonaniu spotkał się z długotrwałymi owacjami publiczności. W świetnej formie pokazał się również Rafał Siwek, którego "okrągły" głos i jego ciepła barwa nie przestają zachwycać. Konsekwentnie i z przymrużeniem oka Ryszard Minkiewicz zbudował rolę Damazego. Szkoda jednak, że widz nie miał szans zorientować się, w jakiej epoce reżyser osadził tę postać. Niestety w czasie arii Skołuby lokaje uporczywie przesuwali kasetony z obrazami, skutecznie odwracając uwagę widzów od niezwykłego kunsztu Aleksandra Teligi.

W czasie przerwy między aktami usłyszałam od widzów uwagi o tym, że nie mogą zrozumieć tekstu śpiewanego przez solistów. Trudno się dziwić, skoro nie wszyscy soliści poruszali się w jednej przestrzeni akustycznej. Wyraźnie było słychać, czyj głos został wzmocniony dzięki systemom nagłośnieniowym! TWON znany jest z nieprzyjaznej dla wokalistów akustyki, więc w sytuacji wybiórczo traktowanych śpiewaków tym bardziej trudno jest porównać umiejętności wokalne.

Ignorancja reżysera

Zaproszony przez Teatr Wielki do współpracy brytyjski reżyser David Pountney w wywiadzie przeprowadzonym przez Jacka Cieślaka bezceremonialnie stwierdził, że co prawda zna "Halkę" i "Straszny Dwór" z lat 70., ale zrozumiał tylko "Halkę", bo jest tam wątek miłosny. Ze "Strasznego dworu" zaś rozumie niewiele. Na usta ciśnie się pytanie, dlaczego więc powierza się wyreżyserowanie dzieła ważnego i bliskiego emocjom Polaków osobie, która nie zadała sobie trudu przestudiowania polskiej historii? W liście otwierającym program Teatru Wielkiego Opery Narodowej na sezon 2015/2016 dyrektor Waldemar Dąbrowski stwierdził: "Każdy naród ma swój skarbiec dóbr najwyższych, w którym z największą troską przechowuje wartości ważne dla swojej historii, swego trwania i swego rozwoju i z którego z szacunkiem czerpie tworząc dorobek kolejnych pokoleń". Nie ma wątpliwości, że to stwierdzenie jest jedynie czystym zabiegiem PR.

Buczenie w operze

Niektórzy owacyjnie przyjęli przedstawioną inscenizację. Inni buczeniem przywitali na scenie realizatorów. Jedna z czołowych działaczek lewicy obecna na widowni orzekła, że nie jest to inscenizacja, którą mogłaby polecić komukolwiek, kto nigdy wcześniej nie widział "Strasznego dworu". Jeden z widzów, artysta z międzynarodowej ligi stwierdził, że choć tyle razy widział "Straszny dwór", nie zrozumiał tej inscenizacji. Wiadomo, dlaczego. Bo to był naprawdę straszny "Straszny dwór".



Alicja Węgorzewska