nr 135,
  13-06-2016



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Klęska Trelińskiego w Baden-Baden


W niedzielę w Teatrze Wielkim odbyła się polska premiera wielkiego dramatu muzycznego Richarda Wagnera "Tristan i Izolda" w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Artysta wystawił go jakiś czas temu w Baden-Baden. Cała niemieckojęzyczna prasa muzyczna oraz najważniejsze tygodniki opinii nie pozostawiły suchej nitki na inscenizacji naszego reżysera

   

Spektakl w reżyserii Mariusza Trelińskiego przygotowywany był w imponującej wręcz koprodukcji: polska Opera Narodowa, Metropolitan Opera, Nowy Jork, Festspielhaus Baden-Baden oraz National Centre for the Performing Arts w Pekinie. Ja jednak, po marcowej premierze "Salome", miałam obawy. Została ona przedstawiona jako wielki sukces, ale był to sukces wykonawców, nie reżysera. Zabłysnął Jacek Laszczkowski jako Herod. Niezła wokalnie była Herodiada. Okrągły, ciemny mezzosopran Veroniki Hajnovej wprawiał w przyjemne dla ucha wibracje. Szkoda, że nie dało się "patrzeć na rolę", mówiąc operowym slangiem, pani w dresie z rączkami w kieszeniach, "dresiara" bez wyrazu, bez osobowości...

Kiedy oglądałam przedstawienie, nieodparcie miałam ponadto wrażenie, że Laszczkowski zbudował swoją rolę sam. Nie zauważyłam interpersonalnego budowania postaci, a przede wszystkim dialogu z resztą bohaterów. Co więcej, głos śpiewaka czasami dochodził do mnie, czasami nie. Artysta zmieniał swoje położenie w przestrzeni sceny, a ja zadawałam sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego Scena Narodowa jest zabawką w rękach ludzi, którzy nie rozumieją muzyki?

W niedzielę, 12 czerwca kolejna premiera w Teatrze "Największym", jak to mawiają moi koledzy śpiewacy, "Tristana i Izoldy". Kolejny "światowy sukces" Trelińskiego. Tak przynajmniej w marcu napisała w "Gazecie Wyborczej" Anna S. Dębowska. To samo napisała o premierze "Tristana i Izoldy", która odbyła się w Festspielhaus w Baden-Baden w ramach Festiwalu Wielkanocnego 2016. Autorka "Wyborczej", jak zawsze zatracając się w obsesyjnym uwielbieniu dla reżysera, opowiedziała ze swadą o "zręcznym splataniu wątków", "wysnuwaniu libretta" i o tworzeniu obrazów, które "nie konkurują z muzyką". Owszem.

Nie konkurują!!! Anna S. Dębowska pisze w swojej marcowej recenzji: "W muzyce słychać ekstazę, natomiast Treliński kreuje świat wypalony". Dokładnie! Też tak myślę. On po prostu niczego nie rozumie z geniuszu tej muzyki.

Europejscy krytycy nie zostawili zaś na naszym reżyserze suchej nitki. Poziom Simona Rattle'a i Berlińskich Filharmoników to dla niego nieosiągalna galaktyka artystyczna!

Zobaczmy, co pisze europejska prasa. Peter Jungblut z "BP-Klassik.de": "Lornetki w operze można wypożyczyć za 2,50 euro, ale w tym wypadku najbardziej pomocne byłyby noktowizory, gdyż Treliński i jego scenografowie postanowili zainscenizować Tristana i Izoldę w takich ciemnościach, że oko wykol". I dalej: "U Mariusza Trelińskiego pozwolono co najwyżej podrygiwać zorzy polarnej, gdyż inaczej w pewnych momentach najjaśniejszymi źródłami światła byłyby latarki pracowników scenicznych". I dalej w recenzji mamy zachwyty nad bajecznie zrównoważonym brzmieniem stworzonym przez Simona Rattle'a.

Georg Rudiger w "Südkurier" wręcz miażdży Trelińskiego: "W Baden-Baden reżyseria poniosła porażkę, jednak Filharmonicy Berlińscy ratują wieczór". I dalej: "W trakcie tej inscenizacji otwierającej Wielkanocny Festiwal w Baden-Baden, której towarzyszyły niezadowolone buczenia, wiele rzeczy pozostaje niejasnych. Także na ekranie radarowym wyświetlanym przed każdym aktem nie da się skutecznie doszukać koncepcji. Poza tym co rusz pojawiają się projekcje wideo, które pokazują ptaki. A w ostatnim akcie Tristan wisi na kroplówce". Sama wisiałam na takiej kroplówce jako Hrabina w "Damie pikowej". Trelińskiemu zwyczajnie zabrakło świeżych pomysłów.

I ostatnie zdanie z Georga Rudigera: "Dziwi mnie, że przy tak kosztownej koprodukcji MET, Teatru Wielkiego z Warszawy oraz NGPA Pekin powstaje tak skąpy scenicznie plon", oraz świetne podsumowanie: "Kto chce wszystkim dogodzić, ten już przegrał".

Teraz zacytuję "Die Zeit", wiodący niemiecki tygodnik opinii: "Prowadzenie postaci przez Trelińskiego zawodzi w decydujących punktach, z wielkiej sceny miłosnej pomiędzy Tristanem a Izoldą w drugim akcie robi się statyczne śpiewanie na rampie. Erotyczna ekstaza płynie tylko z kanału orkiestrowego". Zupełnie te same odczucia miałam, widząc wcześniej taniec Salome.

Przyzwyczailiśmy się, że co chwila "Wyborcza" informuje Polaków o kolejnych światowych sukcesach Trelińskiego. Czy myli się zatem i kolejny krytyk z wysoko-nakładowego dziennika "Der Tagesspiegel", pisząc: "Chaotyczna masa materiału wizualnego pozostawia niewiele przestrzeni na prowadzenie postaci"? W "Wyborczej" mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią czy jest to zwykła propaganda sukcesu? Jak nazwać autorkę tych artykułów? Nie wiem. Czy mamy do czynienia z wynajętą tubą, a nie z obiektywnym krytykiem muzycznym?

Isabel Herzfeld w "Der Tagesspiegel" dodaje: "Reżyser pochodzący z branży filmowej chce przykroić wydarzenia operowe zgodnie z wymaganiami filmu [...]. Niszczy jednak pożądaną całość przez nadmiar materiału wizualnego pochodzącego ze współczesnego świata medialnego, który pozostawia zbyt mało przestrzeni na prowadzenie postaci i przede wszystkim w uderzający sposób przeczy muzyce".

Dalej "Badische Zeitung" i Alexander Dick: "Irytujące są miejsca, gdzie reżyser dokonuje reinterpreta-cji Wagnera, które podważają logikę dzieła [...]. Tam, gdzie jest to możliwe, reżyser idzie w kierunku filmu noir, ale także tutaj brakuje spójności na scenie, która przez trzy akty pogrążona jest w głębokiej ciemności. Także śmierć z miłości (kultowa scena) umknęła Trelińskiemu. Brak idei, brak przesłania, jedynie bohaterka siedząca nieruchomo w mroku. W tej chwili chciałoby się z goryczą przytoczyć pytanie Izoldy Przyjaciele! Patrzcie! Czyż nie czujecie tego i nie dostrzegacie?. Na premierze rozlega się aplauz dla całego zespołu muzycznego. Reżyseria za to spotyka się z buczeniem sali. Czyż nie dostrzegliście tego, przyjaciele?".

Pytam zatem: czy wszystkie opisane dotąd przez "Wyborczą" światowe sukcesy Mariusza Trelińskiego są podobne do ostatniego? Czy wszyscy nadal widzą piękne szaty króla? Ich nie ma! Jest za to wielka ściema. Potrzebny noktowizor? Wszystkim bowiem zdaje się umykać ten "wielki zad wieloryba". Nikt nie chce widzieć, że to już koniec i czas zacząć od początku?

Krytyka Trelińskiego jest druzgocąca. Obnaża amatorskie podejście do opery i brak zrozumienia postaci. Zarzuca brak budowania roli i nadinterpretację Wagnera. Ośmiesza nieznajomość muzyki i pokazuje powtarzalność oraz brak pomysłów, powielanie środków wyrazu i brak wyobraźni reżyserskiej. Treliński zamiast rozwoju demonstruje wypalenie zawodowe i brak pomysłów. Powtarzalność pomysłów Trelińskiego i kopiowanie samego siebie są znamienne.

Na koniec porywające stwierdzenie dziennikarki: "Na scenie się nic nie dzieje, ale dramat chwyta za gardło". Tak, porażka tej inscenizacji.



Alicja Węgorzewska