17 X 2005 r.



Czysta rewolucja



Warszawski sukces "Andrei Cheniera" według Trelińskiego


            Inscenizacje Mariusza Trelińskiego to nowa jakość w polskiej operze. Opowieść o francuskiej rewolucji jest kolejną eksplozją jego wyobraźni w kreowaniu muzycznych obrazów.

Od pamiętnej warszawskiej premiery "Madamy Butterfly" siedem lat temu krytyka albo Trelińskiego wielbi, albo wytyka mu dominację obrazu nad muzyką i oddalanie się od operowej tradycji. Cokolwiek by o przedstawieniach Trelińskiego mówić, ich sukces jest bezsporny.

Sobotnia premiera "Andrei Cheniera" powinna pogodzić skrajne opcje, bo w tej inscenizacji strona plastyczna, jak i muzyczna są na najwyższym poziomie.

Moc obrazu

Operowa opowieść o rewolucji francuskiej i uwikłanym w nią poecie Chenierze stała się punktem wyjścia do dyskusji o procesie rewolucji w ogóle. Dla reżysera wszelkie historyczne przewroty mają identyczny schemat. W każdym można dostrzec trzy etapy - uśpienia i dekadencji, potem eksplozji euforii, jak w oszalałym kabarecie, wreszcie ten najbardziej dramatyczny, gdy wypalają się szczytne ideały - czas terroru, czystki.

Tak też z pomocą swego sprawdzonego teamu - scenografia Boris Kudlicka, kostiumy Magdalena Tesławska i Paweł Grabarczyk - buduje poszczególne mocne w kolorach i sile oddziaływania operowe obrazy.

Motylki przed gilotyną

Spektakl otwiera przyjęcie u hrabiny de Coigny - sielankowo-groteskowa zabawa w niebiesko-szarych barwach. Nad sztucznie ufryzowanym światem arystokracji unoszą się świecące motylki, a chór pasterzy i pastereczek wdzięcznymi słodkimi głosikami wieści rychły smutek. Po czym w wyjętym jakby z Gombrowiczowskiej "Operetki" gawocie służący odkręcają łby swym panom.

W fantasycznej, ognistoczerwonej scenerii kabaretu, z długonogimi cheerliderkami, atletami, sypiącym się na widownię konfetti rozpoczyna się krwawa karuzela przemocy, korowód śmierci, wiedziony przez klowna. Na tle tych soczystych scen rozwija się kameralny wątek miłości między Andreą Chenierem a Maddaleną, arystokratką-trzpiotką, dla której rewolucja oznacza duchową przemianę, a gorące uczucie wyzwala gotowość do nawyższych poświęceń.

Akt trzeci rozpoczyna mocna scena z psem, który pod gilotyną zlizuje plamę krwi. Porażająca jest też chwila, gdy nagle wielka ściana spływa litrami krwi, i finałowa egzekucja kochanków z workami na głowach. Brutalność obrazów w niezwykły sposób kontrastuje z duetami kochanków o nieśmiertelnej czystej miłości.

Magia do finału

Treliński w tej inscenizacji, która rok temu - 11 września - podbiła polityczną wymową Waszyngton, trzyma widza wbitego w fotel siłą intensywnych, nachodzących jeden na drugi obrazów.

Trudno oprzeć się porównaniu reżysera z magikiem Copperfieldem, gdy w snopie światła ze strugą srebrnego deszczu znika dziecko oddane rewolucji. Przy czym magiczne u Trelińskiego jest to, że potrafi utrzymać w operze napięcie do finału.

Wokalne wyzwanie

Warszawska premiera siłę oddziaływania zawdzięcza w równej mierze znakomitej stronie muzycznej. Głównie dzięki odwórcy tytułowej partii - Keithowi Olsenowi. Trudna, gęsta od arii, absorbująca śpiewaka przez całą operę partia Cheniera to nawet dla wybitnych tenorów wyzwanie. Amerykański, uznany w świecie artysta poprowadził ją pięknym głosem i subtelnym aktorstwem.

Niemal idealnie, gdyby nie drobne niedoskonałości intonacyjne, zaśpiewała Maddalenę Tatiana Borodina, wzruszająca w słynnej arii "La Mamma morta". Świetną wokalno-aktorską kreację stworzył też Mikołaj Zalasiński jako służący i syn rewolucji Gerard. Stopliwa z głosami orkiestra prowadzona przez Grzegorza Nowaka dopełniła ten wyjątkowej klasy spektakl.






    strona główna     recenzje premier