Nr 144, 22.06.2006


Poszedł Mozart do szkoły



Twórca najnowszej inscenizacji "Czarodziejskiego fletu" rozgrywa ją w szkolnej klasie. Tamino wygląda jak Murzynek Bambo, Papageno to rudawy urwis. Pamina również jest uczennicą tej klasy. Sarastro został demonicznym dyrektorem szkoły, Królowa Nocy zmieniła się w ekscentryczną wychowawczynię klasy. Trzy Damy to również nauczycielki, podobnie Monostatos, który jest nauczycielem gimnastyki.


     Scena zabudowana jest szkolnymi ławkami pogryzmolonymi typowymi dla uczniów rysunkami. Nad sceną dumny napis: "Mądrość", a przez jej środek biegnące w górę schody prowadzą do drzwi "Rozsądku", z boku sceny toaleta, nad którą mamy napis "Natura" - to z niej wyłania się Papageno. Z czasem ta toaleta i odgłosy z niej dobiegające stają się głównymi atrakcjami wieczoru! Zamiast węża straszącego Tamina mamy uczniowskie figle ze sznurem. Papagena jest najpierw sprzątaczką usiłującą zapanować nad panującym na scenie bałaganem, później, dla Papagena, uwalniają ją z tej postaci Trzej Chłopcy. Wszyscy uczniowie mają karykaturalne, ponadnaturalne maski na głowach, przez co stają się bezosobowym i obojętnym tłem dla dziejącej się na wąskim proscenium, schodach i górnej platformie akcji prowadzonej na dwóch biegunach: bezruch - ruch, góra - dół. Niestety, nic z tego nie wynika i ze sceny wieje nudą. Tak w telegraficznym skrócie wyglądają "atrakcje" najnowszej inscenizacji "Czarodziejskiego fletu", tylko niech Państwo mnie nie pytają, co mają one wspólnego z operą Mozarta. Nie wiem, mam wrażenie, że reżyser takimi drobiazgami głowy sobie nie zawracał! Jedno jest pewne: pozbawienie akurat tej opery jej naiwnej, tajemniczo-baśniowej otoczki odbiło się niekorzystnie na klimacie tej realizacji. Jakoś tym razem nie porwała teatralna magia Achima Freyera.

Jedno, czego nie można odmówić reżyserowi, to konsekwencja w działaniu: jak szkoła to szkoła, i to ze wszystkimi jej atrybutami i zachowaniami. Szkoda, że czasami zbyt dosłownymi, często przerysowanymi. Ale może o to chodziło, by wszystko ukazać z lekkim dystansem i kpiną. Tyle tylko, że humor był z gatunku ciężkostrawnych i nikogo to nie śmieszyło. Zresztą reżyser wcześniej zapowiadał, że zamierza pokazać, jak można manipulować człowiekiem w systemie kapitalistycznym, a sama realizacja ma być moralitetem na czasy panującego obecnie kapitalizmu z nieludzką twarzą. Ale czy właśnie o to w "Czarodziejskim flecie" chodzi? Mam duże wątpliwości.

Na szczęście wszystko to nie przytłoczyło zupełnie muzyki Mozarta brzmiącej - pod batutą Kazimierza Korda - elegancko i przejrzyście, ale tylko w I akcie. Póęniej bywało z tym różnie! Warto zaznaczyć, że dyrygent zadbał o właściwe proporcje brzmienia między kanałem orkiestrowym a solistami, co pozwoliło im na naturalne i spokojne prowadzenie głosu. W kilku miejscach irytował brak wewnętrznej dynamiki i wyrazistego tempa (arie Królowej Nocy, pierwsza aria Paminy, duet Tamina i Paminy). Z całej obsady najlepsze wrażenie pozostawili panowie: Artur Ruciński jako urwisowaty Papageno i Dariusz Pietrzykowski - zagubiony Tamino, obaj stylowi w śpiewie i frazie. W partii Sarastra dzielnie dotrzymywał im kroku Remigiusz Łukomski dysponujący pięknie brzmiącym w każdym rejestrze basem. Dobrą Paminą okazała się Agnieszka Piass, to samo można napisać o Katarzynie Trylnik w partii urokliwej Papageny. O występie debiutantki Anny Kutkowskiej-Kass można powiedzieć, że nie da się zaśpiewać partii Królowej Nocy samą koloraturą, choćby była najpiękniejsza. Tutaj równie ważne jest brzmienie środkowego rejestru oraz dynamika i ekspresja, a tego właśnie najbardziej w tej kreacji brakowało. Dla pełnego obrazu warto dodać, że Bożena Harasimowicz, Magdalena Idzik i Anna Lubańska stanowiły zgrany zespół Trzech Dam.

Miało być wydarzenie sezonu, była nieudana premiera!



Adam Czopek


    strona główna     recenzje premier