23-06-2006



Jeden „Flet” i dwa teatry






     Znany włoski pisarz Luigi Pirandello stworzył w 1921 roku oryginalnie pomyślaną sztukę pt. „Sześć postaci scenicznych w poszukiwaniu autora". W naszych zaś czasach pewien cieszący się znacznym rozgłosem niemiecki reżyser wymyślił sześć różnych inscenizacyjnych wersji „Czarodziejskiego fletu" Mozarta, realizując je kolejno w różnych miastach Europy, a ostatnią z nich, w ramach Roku Mozartowskiego, uszczęśliwiając Warszawę.

Można by go było pewnie uznać za geniusza, gdyby za każdym razem odnajdywał w dziele genialnego salzburczyka jakieś nowe, niedostrzegane dotąd myśli oraz szczegóły akcji; bieda jednak w tym, że fantazyjne pomysły owego reżysera - przynajmniej tutaj — niewiele mają wspólnego z treścią wystawianej opery, a jeszcze mniej z duchem pełnej szlachetności i finezji muzyki Mozarta.

Oto więc, dla przykładu, piękny i dzielny książę Tamino stał się w owej warszawskiej inscenizacji małym Murzynkiem o zabawnie sterczących kępkach włosów, zaś dostojna rada mędrców-kapłanów decydująca, czy jest on godzien wstąpić do grona wtajemniczonych i zasiąść wraz z nimi w Słonecznej Świątyni Mądrości, zamieniła się w klasę szkolną, gdzie na dodatek wszyscy - nauczyciele i uczniowie, a obok nich także urocza Pamina - mają cały czas na twarzach karykaturalne maski, niwelujące ich osobowości i nadające całości wręcz burleskowy charakter. Nie potrzeba dodawać, iż genialna muzyka Mozarta po mistrzowsku charakteryzująca główne postacie opery, na takich zabiegach więcej traci niż zyskuje.

Z kolei drugi z bohaterów - wesoły i prostoduszny, przedkładający przyziemne przyjemności ciała nad szczytne dążenia do cnoty i mądrości ptasznik Papageno - manifestuje swą postawę, spędzając nadspodziewanie dużo czasu w typowym wiejskim wychodku, tyle że wyposażonym w ceramiczny sedes i urządzenia do spuszczania wody (której szum chwilami zakłóca tok muzycznych fraz).

Tak nawiasem można przypomnieć, że podczas poprzedniej premiery w tymże bardzo dużym teatrze istotnym elementem scenerii był gustowny rząd pisuarów. Ciekawe tedy, kto mianowicie pośród osób decydujących o obliczu tej sceny sądzi, że w taki właśnie sposób trafił najlepiej w gusta odwiedzającej ów przybytek sztuki publiczności i w takiej estetyce scenicznych obrazów pragnie ją wychowywać?

Przede wszystkim zaś najbardziej śmiałe i nowatorskie działania reżysera będą uprawnione, jeżeli w ten czy inny sposób wzmocnią i pogłębią wymowę wystawianego dzieła wynikającą z jego tekstu oraz charakteru muzyki. Kiedy jednak reżyser ów prezentować chce jedynie własne ego i z własnych życiowych doświadczeń wywiedzione fantazje, a dzieło wielkiego twórcy traktować próbuje jedynie jako pretekst do rozwijania owych fantazji, nie ma na to zgody.

Nie ma zgody zwłaszcza na spychanie genialnej muzyki takiego dzieła na drugi (jeżeli nie na piąty lub dziesiąty) plan za sprawą agresywnych reżyserskich wizji. A tak się dzieje nawet wtedy, gdy owa warstwa muzyczna realizowana jest bardzo pięknie pod batutą znakomitego dyrygenta, orkiestra i chóry stoją godnie na wysokości zadania, a pośród odtwórców partii (dodajmy i podkreślmy, wyłącznie polskich, bez kosztownych zagranicznych gości) niejeden i niejedna zasługiwać mogą na szczere pochwały.

A przecież można całkiem inaczej. Oto w tym samym mieście dzień wcześniej otwarto w mniejszym wielekroć operowym przybytku kolejny, szesnasty już z rzędu Festiwal Mozartowski, inaugurując go także przedstawieniem „Czarodziejskiego fletu". Tutaj jednakże, przy skromniejszych o całe niebo środkach technicznych oraz możliwościach przestrzennych, wszystko było na swoim miejscu. Każdy z uczestników spektaklu pełnił rolę, jaką mu wyznaczył kompozytor i jego librecista Emanuel Schikaneder, a najważniejszy drogowskaz stanowiła muzyka: pełna szlachetnego uczucia w śpiewie Tamina i jego upragnionej Paminy, wzniosła i dostojna dla chóru kapłanów oraz najwyższego pośród nich - Sarastra, demoniczna, lecz i olśniewająca w ariach złowrogiej Królowej Nocy, a przypominająca prościutkie ludowe melodie w partii sprytnego Papagena oraz przypisanej mu życiowej partnerki - Papageny.

Odpowiednio do tego obmyślono pojawienie się kolejnych postaci, jak też ich wygląd i sposób bycia na scenie. Jeśli dodamy, że to respektujące wierność dzieła przedstawienie oglądać będzie o wiele mniej liczne grono, złożone raczej z bywalców,nie zaś szeroka i na ogół nieznąjąca tradycyjnej realizacji „Czarodziejskiego fletu" publiczność - wnioski nasuną się same.



"Czarodziejski flet", dyrygent - Kazimierz Kord, reżyseria, scenografia, światła - Achim Freyer, przygotowanie chóru - Bogdan Gola, przygotowanie muzyczne solistów - Janina Anna Pawluk, Teatr Wielki-Opera Narodowa.

"Czarodziejski flet", inscenizacja i reżyseria - Ryszard Peryt kierownictwo muzyczne - Ruben Silva, scenografia - Andrzej Sadowski,
Warszawska Opera Kameralna



Teresa Grabowska, Józef Kański


    strona główna     recenzje premier