10 VI 2003



Próba lotu



Polski debiut reżyserski Marty Domingo pozwala lepiej zrozumieć sukcesy inscenizacji Mariusza Trelińskiego na scenach Waszyngtonu i Los Angeles. Na tle solidnych, rzetelnych, ale bardzo tradycyjnych spektakli dominujących na amerykańskich scenach, których przykładem jest propozycja żony słynnego tenora, spektakle importowane z Warszawy tchną świeżością i nowatorstwem


     Czy zresztą można wystawić "Jaskółkę" w inny, bardziej współczesny sposób? Opowieść o pięknej Magdzie, która z powodu swej przeszłości nie może zostać żoną ukochanego mężczyzny, jest nierozerwalnie związana z czasami, w których powstała, gdy kobiety dzieliły się na czyste i niewinne i te, korzystające z pieniędzy bogatych protektorów. Obyczaje zmieniły się tak bardzo, że nawet gdybyśmy tych ostatnich zmienili na bliższych nam sponsorów i tak morał "Jaskółki" nie przystawałby do dnia dzisiejszego.

Marta Domingo postanowiła więc być wierna Paryżowi i belle ?poque z przełomu XIX i XX wieku. Pierwszy akt jej spektaklu świadczy o tym, że wnikliwie chciała przedstawić klimat owych czasów. Salon Magdy, żyjącej z bogatym bankierem, został pokazany z wyczuciem stylu, wiernym odtworzeniem detali wnętrz, strojów i zabarwionych erotyzmem towarzyskich rozrywek. Marta Domingo starannie poprowadziła postaci, dbając o ożywienie nie tylko głównych bohaterów, ale i drugiego planu. W miarę rozwoju akcji jednak przestaje wierzyć swym reżyserskim umiejętnościom. Akt II ozdobiła baletowymi wstawkami, więc powstało kilka scenicznych dziwolągów, jak choćby kankan tańczony w rytm walca, w finale zaś całkowicie zatriumfowała operowa konwencja z plastikowym morzem i chmurami przesuwającymi się po horyzoncie sceny, a całość niebezpiecznie zmierza w stronę kiczu.

To prawda, że sam Puccini nie ułatwił zadania realizatorom, bo chciał połączyć ogień z wodą, tragiczną historię miłosną wpisując w reguły opery komicznej. Przez lata "Jaskółkę" traktowano jako jedno ze słabszych dzieł i jego wartość odkrywamy dopiero, gdy wsłuchamy się w subtelną tkankę muzyczną pełną oryginalnych rozwiązań. Potrzebuje ona bardzo wrażliwego inscenizatora - poety, a nie badacza przeszłości, by porwał "Jaskółkę" do lotu i przełożył na sceniczne obrazy, ulotne uczucia, niewypowiedziane do końca tęsknoty, o których tak naprawdę ona opowiada.

Wiele z muzycznych smaczków wydobył natomiast Jacek Kaspszyk z orkiestrą, czasami tylko nazbyt dominującą nad solistami. Premiera "Jaskółki", nigdy dotąd niewystawianej w Warszawie, jest też sukcesem Joanny Woś, która nakreśliła postać Magdy bardzo subtelnymi środkami. Jest krucha i delikatna, poddaje się miłości, ale od początku ma świadomość, iż to uczucie nie może zatriumfować. Joanna Woś trafnie wyczuła, że Puccini wymaga subtelnych środków wokalnych, delikatnego piana i miękko prowadzonej frazy. Na jej tle grzmiący tenor Zvetan Michailov jako jej ukochany Ruggero prezentuje się jak prowincjusz. Wyraziste postaci stworzyli Adam Kruszewski (bankier Rambald) oraz Adam Zdunikowski, z zadziwiającą jak na tego artystę starannością wokalną tworzący wizerunek poety Pruniera. Reszta wykonawców nie wykroczyła poza poprawność, jakby nie dowierzali muzyce Pucciniego.

Giacomo Puccini "La Rondine" ("Jaskółka"). Inscenizacja i reżyseria Marta Domingo, scenografia Michael Scott, dyrygent Jacek Kaspszyk, Teatr Wielki-Opera Narodowa, premiera 8 czerwca






    strona główna     recenzje premier