nr 282,   30-12-2007


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Ponura wizja świata, w którym nie ma miłości


"Opowieści Hoffmanna" - Harry Kupfer pokazał, że i Operę Narodową stać na świetny spektakl, choć jest to tylko jest nowa wersja dawnej inscenizacji niemieckiego artysty

    Na afiszu należałoby, co prawda, dopisać: dozwolone dla widzów lubiących teatr niemiecki, bo z jego estetyki wyrasta inscenizacja Kupfera. Jest mroczna, przygnębiająca i nie stroni od przerysowań. Ma wszakże wiele zalet, a najważniejsze, że starą operę przedstawia tak, by współczesny widz odnalazł w niej dzisiejszy świat.

Bohater "Opowieści Hoffmanna" jest poetą, doświadczającym miłosnych zawodów, ale znajduje w nich źródło twórczych inspiracji. Typowa dla romantyzmu historia została przez Jacques'a Offenbacha przyrządzona tak, by zadowolić XIX-wieczną publiczność operową. Każdy akt rozgrywa się w innym, efektownym miejscu i nawet skromny gabinet tajemniczego naukowca Spalanzaniego zmienia się w pewnym momencie w salę balową.

Kupfer odrzucił inscenizacyjną wystawność. W ponurej scenerii pokazuje bohatera pozbawionego romantycznego czaru. Hoffmann to współczesny człowiek, na próżno szukający miłości, gdyż nie znajdzie jej w świecie stechnicyzowanym, wyuzdanym, w którym sława i kariera stają się ważniejsze od uczuć.

W "Opowieściach" Kupfer idzie wbrew tradycyjnym gustom publiczności. Stara się wręcz prowokować i dlatego najbardziej przebojowy fragment - wenecką barkarolę - puszcza ze zdezelowanej szafy grającej. Jednocześnie jego interpretacja wynika z głębokiej analizy utworu, mimo że odczytuje go po swojemu, dokonując cięć w partyturze.

W przeciwieństwie do wielu inscenizatorów Kupfer potrafi też reżyserować, a nie tylko pokazywać na scenie swe wizje. Precyzyjnie ustawia sceny zbiorowe, każdą postać wnikliwie charakteryzuje. Inspiruje też wykonawców, czego dowodem są choćby cztery różnorodne, groteskowe postaci, w które świetnie wcielił się Paweł Wunder. Nicklausse, przyjaciel Hoffmana, w wielu inscenizacjach bezbarwny, nabrał cech niemal diabolicznych, a dzięki także interpretacji wokalnej Artura Rucińskiego przykuwa uwagę.

Amerykański tenor Richard Troxell poradził sobie z morderczą partią Hoffmanna, a Georgia Jarman wcieliła się we wszystkie jego ukochane. Jako mechaniczna lalka Olimpia wyśpiewała wszystkie koloraturowe ozdobniki, efektownie zaprezentowała jako liryczna, nieco histeryczna Antonia, mniej wyraziście wypadła jedynie jako Giulietta. Rozczarował trzeci zagraniczny gość Claudio Otelli (czarny charakter Lindorf). Orkiestra wspierała solistów, ale i reżysera, któremu podporządkował się dyrygent Tomasz Bugaj. Szkoda jednak, że nie zadbał przy tym, by muzykę zinterpretować wyraziście, odkryć zapisaną w niej dramaturgię.

Spektakl Harry'ego Kupfera jest powtórzeniem jego dawnej, berlińskiej inscenizacji. Gdyby na warszawskiej scenie pojawił się jakieś dziesięć lat temu, wywołałby szok i oburzenie, dziś po premierach Trelińskiego i Warlikowskiego już nie bulwersuje. Ale wciąż zachowuje świeżość i reżyserską klasę. Nic dziwnego, że na przedstawieniach Kupfera uczyły się dwa pokolenia współczesnych reżyserów.



Jacek Marczyński


    strona główna     recenzje premier