19-02-2013
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Szmytka i Blecharz w Terytoriach


TERYTORIA w Teatrze Wielkim to cykl eksperymentalnych spotkań z muzyką współczesną, próbujących nakreślić nowy portret współczesnej opery. Z założenia projekt ten ma dawać pole do popisu najzdolniejszym twórcom współczesnej muzyki poważnej, reżyserom i wykonawcom, nie narzucając żadnych ram i ograniczeń, wspierając eksperymentalne podejście w procesie twórczym.

   

W tym sezonie teatralnym cykl otwierają dwa spektakle: "Dla głosów i rąk" Jagody Szmytki i "Transcryptum" Wojtka Blecharza.

"Dla głosów i rąk" Jagody Szmytki to żartobliwy zapis procesu twórczego i kolejnych etapów wdrażania nowatorskiej wizji artystycznej w nieco skostniałych i archaicznych w swoim podejściu do zjawiska opery strukturach teatru, jako instytucji. Coś, co humorystycznie można by ująć określeniem "Cierpienia młodego kompozytora" staje się swojego rodzaju samokrytyką struktur teatru do złudzenia przypominającego… no, zresztą, kto widział to wie sam i doskonale się domyśla. Jednocześnie tak odważnie satyryczne i błyskotliwie szczere do bólu libretto, odsłaniające kostyczność współczesnego Teatru, staje się dowodem na jego elastyczność i odwagę wkraczania w nowe obszary. Nic nie cieszy tak jak dystans do samego siebie w kręgach kultury i sztuki, a z takim zjawiskiem niewątpliwie mamy tu do czynienia.

Jednak zdecydowanie bardziej istotna jest tu płaszczyzna prezentująca świat wewnętrzny artysty w procesie kreatywnym - jego wrażliwość i wyczulenie na specyficzne elementy rzeczywistości i wewnętrzny rezonans, w którym trwa tworząc niekiedy za cenę bycia nie sobą lub obnażania swojego wnętrza do granic emocjonalnego ekshibicjonizmu. Najbardziej obrazowe porównanie, jakie przychodzi mi do głowy to oglądanie świata dorodnego owocu z punktu widzenia jego pestki. Dzięki takiemu ujęciu materii tworzenia, odbiorcy zyskują zarazem nie tylko możliwość podziwiania finalnego dzieła, ale i jego części składowych "od kuchni" powstawania dźwięku.

Dziedzina sztuki współczesnej, często postrzegana jako odległa, mało przystępna i mniej emocjonalnie angażująca, tutaj zyskuje nowy, "ocieplony" wizerunek, a poczucie humoru, które staje się integralnym elementem tej opery sprawia, że widzowie nie tylko dostają w prezencie wartości poznawcze, ale i wyśmienitą rozrywkę. Kapitalna Izabella Kłosińska w roli operowej solistki (sic!) ze swoją kwestią: "Nie róbmy La Scali tam gdzie jej nie ma!" staje się komediowym objawieniem tego spektaklu i zyskuje dodatkową specjalizację w swojej imponującej karierze.

"Transcryptum" Wojtka Blecharza to niezaprzeczalnie jedno z ciekawszych wydarzeń teatralnych w historii Teatru Wielkiego. Inscenizacja autora libretta wychodzi daleko poza ramy tradycyjnej formy prezentacji świetnego utworu muzycznego, daje bowiem szansę doświadczania realizacji koncepcji twórcy poprzez bodźce działające na wszystkie zmysły. Teatralna forma miesza się tutaj z wątkami tradycyjnie rezerwowanymi dla kina, performance’u, instalacji przestrzennych. Kompozytor zabiera nas – dosłowne i w przenośni – w podróż po kolejnych sekwencjach zdarzeń, po pułapach świadomości i skali emocji związanych z odkrywaniem mrocznej, traumatycznej historii. Odbiorcy nie tylko poznają tło tragedii tutaj opisanej, ale krok po kroku wkraczają w jej realia, w świat rzeczywisty i namacalny, stając się już nie tylko towarzyszącymi obserwatorami, ale uczestnikami zaangażowanymi w splot przypadków i ich konsekwencje. Przemierzając zaklęte rewiry gmachu Teatru Wielkiego, normalnie niedostępne dla widzów, odkrywamy, że ta przestrzeń idealnie dała się zaadaptować do potrzeb scenerii opowiadanej historii. To, co ją najlepiej przystosowało do tego celu, to wszechobecny dźwięk, ciągi brzmień i odgłosów tak sugestywnych i tak silnie sterujących emocjami, że choć wplątani w tę fabułę, momentami w ramach instynktu samozachowawczego, chcielibyśmy przerwać i powiedzieć: stop!, "już nie chcę dalej". Mimo wszystko jednak wciąż brniemy do przodu, bez względu na to jak dojmująca tajemnica jest nam stopniowo wyjawiana.

Jak można zobrazować dźwiękiem traumatyczne doznanie? Jakim obrazem je zilustrować, by nie popaść w dosłowność? Pomysł Wojtka Blecharza wydaje się genialny w swojej prostocie: ocieramy się tutaj delikatnie, a jednocześnie niezwykle mocno o fragmentaryczne brzmienia, wycinki dżwięków, powtarzane słowa, czy wręcz odgłos nienaturalnie zaburzonego oddechu. Wszystko to wystarczyło do wzniecenia iskry emocji, albowiem całą resztę reakcji twórca pozostawia już nam samym. Podobnie jest też ze wszystkimi niedopowiedzeniami w warstwie wizualnej inscenizacji. Widzimy bowiem poszatkowany obraz, który to my sami musimy ułożyć w odpowiedniej kolejności, jak elementy zawikłanej łamigłóki. Czasem służy temu obraz widziany za oknem, czasem rekwizyt porzucony gdzieś po drodze, innym znów razem zapłonem do procesu myślowego ma być zapach lub klimat pomieszczenia, do którego wchodzimy. Każdy pojawiający się dźwięk w tym spektaklu prezentowany jest z różnych perspektyw i przestaje być jednowymiarowy; podobnie jak i nasze domysły, co do przebiegu zdarzeń w całej historii, mogą się potwierdzić lub wydać kompletnie innymi niż sugerowała nam na wstępie nasza podświadomość. Dla wielu uczestników tego wydarzenia (to określenie pasuje mi w tym przypadku najbardziej) o ponadprzeciętnej wrażliwości dawka emocji jest tak silna, że jeszcze przez długi czas po wyjściu z teatru nie sposób uwolnić się od kalejdoskopu wspomnień brzmiących w głowie i pulsujących w skroniach. Właśnie ta moc oddziaływania "Transcryptum" i wszechstronność doznań, jakie zapewnia nam Wojtek Blecharz stanowi o imponującym sukcesie tego przedsięwzięcia.



Marek Kubiak