Nr 44/04


Zastrzelona Tosca



Warszawska inauguracja Festiwalu Pucciniego. Wraz z szelestem opadającej kurtyny rozległo się gromkie "buuu!". Ten gest dezaprobaty publiczności odnosił się przede wszystkim do zakończenia: Tosca, miast rzucić się z murów Zamku św. Anioła, zginęła od kul żołnierzy.


   Operowa publiczność jest konserwatywna, nie lubi gwałtownych zmian. Tym bardziej, jeśli przeróbka - jak w tym przypadku - nie wynika ze spójnej koncepcji reżysera, nowego odczytania tekstu. Większość pomysłów Gianmarii Romagnolego była przypadkowa, nijaka, ot tak, żeby coś się działo. Jak tłum wypełniający scenę (biskupi, zakonnicy, zakonnice, ministranci, młodzi małżonkowie). Jak nawiązania do włoskiego neorealizmu i skojarzenia z Republiką Salo, prymitywnie zderzone z emblematami współczesności. Scarpia wypisuje śpiewaczce pozwolenie na opuszczenie miasta na... laptopie, kilka chwil wcześniej pokazuje jej brutalne przesłuchanie malarza Cavaradossiego na... ekranie telewizora.

Scena lubi konkret, który potrafi przenieść opowiadaną historię w przestrzeń pojemnych metafor. Z "Toscą" źle działo się już od początku, szczególnie od strony plastycznej. Reżyser ze scenografem na wstępie muszą ustalić, jaką Madonnę maluje Cavaradossi... Na warszawskiej scenie pomiędzy tandetne kolumny wtłoczono bohomaz, którego, myślę, wstydziłaby się nawet Hanna Bakuła: długowłosa kobieta o męskich rysach szarpie za grzywę lwa.

A szkoda, bo strona muzyczna została przygotowana bardzo starannie. Jacek Kaspszyk lubi gwałtowne emocje, stany graniczne, a partytura Pucciniego aż kipi od niepohamowanych i intensywnych brzmień. Nieliczne fragmenty liryczne również znalazły odpowiedni wyraz. Niepokoić może jedynie fakt, że szef narodowej sceny wydaje się nieco lepiej czuć się za pulpitem, kiedy reżyser nie ma na scenie zbyt dużo do zaproponowania (vide "Salome" Straussa). Choć zdarzają się wyjątki, jak świetna - muzycznie i teatralnie - inscenizacja "Króla Ubu" Pendereckiego (Warlikowski), jak choćby "Król Roger" Szymanowskiego (Treliński)...

Dopisali (wreszcie!) zagraniczni soliści. Białorusinka Irina Gordei (solistka Teatru Maryjskiego w Petersburgu) ma potężny głos, o ciemnej, mocnej barwie, którym wspaniale oddaje zmienność uczuć Toski. Albański tenor Giuseppe Gipali (laureat konkursu im. Tito Gobbiego, śpiewał m.in. w "Traviacie" we Florencji w reż. Franco Zeffirellego) może nie ma wielkiego talentu aktorskiego, ale nośny głos rekompensował sceniczne niedostatki. Niczego też nie brakowało w śpiewie i grze Polaka Mikołaja Zalasińskiego. Scarpia to - obok Toski - najciekawsza, bo najbardziej złożona postać w całej operze. Bezlitosny urzędnik, po trupach zmierzający do celu, czuły na wdzięki Toski, ale odpowiadający na nie przemocą i szantażem. Zalasiński mocno rysował portret człowieka ogarniętego chorobliwą namiętnością.

W ostatniej scenie, kiedy Tosca spostrzega, że Cavaradossi zginął naprawdę, że policja już wie o zabójstwie Scarpii, z lewej strony ukazuje się jasna postać rzymskiego prefekta. Patrzy na śpiewaczkę, ona na niego. Tosca krzyczy: "O Scarpia, avanti a Dio! / na boski sąd!". Padają strzały, Tosca opiera się o wielką bryłę przypominającą papieski herb. Teatralnie pada na podłogę, umiera. Do tego momentu nie było najlepiej, ale znośnie. Tego zabiegu jednak wytrzymać się nie da.

***

GIACOMO PUCCINI "TOSCA". Libretto: Luigi Illica i Giuseppe Giacosa (wg sztuki Victoriena Sardou), kierownictwo muzyczne: JACEK KASPSZYK, reżyseria, scenografia i kostiumy: GIANMARIA ROMAGNOLI. Soliści: Irina Gordei (Tosca), Giuseppe Gipali (Cavaradossi), Mikołaj Zalasiński (Scarpia), Piotr Nowacki (Angelotti) i in., Orkiestra i Chór Teatru Wielkiego, Chór Alla Polacca, statyści. Teatr Wielki-Opera Narodowa w Warszawie, premiera 15 października 2004 (w ramach Festiwalu Giacomo Pucciniego w 80. rocznicę śmierci).




    strona główna     recenzje premier